niedziela, 11 sierpnia 2013

Rodział XIX



Rozdział XIX

 -Umorzone?!-wrzasnęłam rzucając papierem na stolik-zabito tyle dzieci  i pieprzone umorzenie?!
-Lucy proszę Cię spróbuj-Madison stała nade mną.
-Nie po to ryzykowałam, żeby teraz Strace hasała sobie na wolności.
Prychnęłam.
-No tak zapomniałam, że to twoja nowa "rodzina" bardzo przepraszam.
Pokiwał z niedowierzaniem głową.
-Nie tego chciałaś?
-Co?! Nie! Wal się nie gadam z tobą-odwróciłam się do Luck'a.
-Chcę zeznać
-Tu jest potrzebny...
-Mam to gdzieś, chcę zeznać.
Policjant posłał mi poirytowane spojrzenie.
-Co?!-zaczynałam się trząść-mam prawo!
-Uspokój się-Madison złapała mnie za ramiona,
Warknęłam groźnie i wróciłam do pokoju. Przewaliłam lampkę.
-Nie rób tego Lucy
Zamknęłam drzwi.
-Nie rób tego
-Richard wynoś się z mojej głowy!-wyszeptałam i przewaliłam się na łóżko
//Muszę zasnąć, muszę zaczerpnąć snu.
Obudziło mnie odgłos kopania w ziemi.
-Osz cholera-jęknęłam i odsunęłam się od zwłok przy których leżałam.
-Pomóż mi-zwróciła wyglądał  się do kogoś za mną.
Richard wyglądał na przerażonego, nie poruszył się ani o centymetr.
Mason westchnął i zabrał się do wciągania ciała do wykopanej szczeliny.
-Zakop to chociaż!-nakazał mężczyzna rzucając łopatę.
Richard dalej stał nie spuszczając wzrok z dołu w którym leżała jego miłość, July którą zabił.
-Lucy!-poczułam, że ktoś mną szarpie.
-Co?!-pchnęłam stojąco nade mną Madison
Było ciemno a ja odczuwałam przenikający mnie strach.
-Wyluzuj, to  tylko ja-Madison wskazała na siebie i przysiadła-wrzeszczałaś coś więc musiałam sprawdzić co i jak u Ciebie
-W porządku-wymamrotałam-sorry za krzyki.
-Spoko-Carter wydawała się nie mieć urazy- i tak nie spałam
Westchnęłam opuszczając głowę.
-Chcesz porozmawiać?-spojrzałam na nią ze zdziwieniem
-Chcę-odpowiedziałam wahająco.
Zachichotała
-No to się posuń
Zrobiłam jej miejsce.
-Pamiętasz coś z tego co Ci się śni?
-Wszystko-odmruknęłam.
-Przez jakiś czas będziesz musiała to jakoś...-Madison szukała odpowiedniego słowa.
 -przetrwać?-podpowiedziałam-nie robię ostatnio niczego innego.
-Przynajmniej nie będziesz sądzona
-Tak, za to mam na głowie "przyjaciela"
-Zajmiemy się z nim z Luck'em
//Moim kosztem
-Co u Matt'a?
-Tego akurat nie wiem-odpowiedziałam bez emocjonalnie.
-Rozmawialiście ze Sobą?
-Nie nazwałabym tego rozmową.
Madison przytaknęła wiedząc już jak się wszystko potoczyło.
-Może idź się połóż-zaproponowałam po jej ziewnięciu.
Zaprzeczyła kiwnięciem głowy.
-Nie tylko Ty miewasz koszmary, skąd to masz?-wskazała na bliznę na ręce.
-Uderzyłam się-skłamałam.
Parsknęła śmiechem
-Rozmawiałaś z rodzicami?
Skrzywiłam się na ostatnie słowo.Gdy miałam już odpowiedzieć zadzwonił budzik w jej pokoju.
//Po co wstawała ostatnio tak wcześnie?
-Na co wstajesz tak wcześnie?-zapytałam gdy zeszła z łóżka
-Pojedziesz ze mną do redakcji?
Ostatnio Madison zrobiła się tajemnicza jak gdyby myślami była wciąż przy jednej konkretnej sprawie.
Zgodziłam się, na co dziennikarka kazała mi się ubierać.
//Może czegoś się dowiem
W samochodzie nie rozmawialiśmy za wiele, Madison wydawała się nie obecna.
-To chwilę zajmie-zapowiedziała parkując.
-Okej zaczekam-oznajmiłam.
-Na pewno nie chcesz tam pójść?-słychać było nadzieję w jej głosie.
Zaprzeczyłam.
-Dobra będę za chwilę-wysiadła i ruszyła  stronę wydawnictwa
//Coś jest na rzeczy.
Westchnęłam i sięgnęłam do schowka.Paczka gum, latarka i stara gazeta.
Wyjęłam ją, rozłożyłam zerkając na datę.Wskazywała na końcówkę  lat dwudziestych.
Nagłówek na stronie głównej głosił"Morderstwo bez mordercy" czyli ofiara i brak winowajcy.
Miałam zamiar zagłębić się w linijkach tekstu ale coś uderzyło o szybę.
Zerknęłam za nią, ktoś opierał się o nią i próbował iść dalej.
Odłożyłam gazetę na bok i wyszłam na zewnątrz.Znajoma bluza i jej właścicielka właśnie zataczała się po chodniku przede mną.
-Kaitleen?-upewniłam się marszcząc brwi.
Podeszłam do niej i odwróciłam głowę-Co Ty piłaś?
Czuć było od niej ostry zapach alkoholu.
-Lucy!-wspięła się o mnie i zawiesiła na szyi-co tu robisz?-wybełkotała.
-Raczej co Ty tu robisz, dobra-dodałam gdy o mało co nie przewaliłyśmy się razem.Doholowałam ją do samochodu.
-Wiesz, że twoi...-tutaj znów prawie nie zjechała po karoserii na chodnik.
-Lepiej nic już nie mów-poprosiłam podtrzymując ją.
-Mamy pasażera?-upewniła się Madison idąc w naszą stronę.
Przewaliłyśmy Kaitleen na tylne siedzenie.
-No więc? Gdzie teraz?-zapytała gdy siadłyśmy na przednie siedzenia.
Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Alex'a.
-Co jest?-wymamrotał sennie.
-Gdzie jesteś?-zapytałam
-U Matt'a-odchrząknął-co się stało?
Zerknęłam na Kaitleen.
-Będę za dziesięć minut-odpowiedziałam tylko i się rozłączyłam.
-Nieźle zabalowała-przyznała Madison odpalając silnik.
Przytaknęłam znów patrząc na nią.
//Niezła miała opiekę.
Pokręciłam głową na myśl o tym.
-Okej jesteśmy-stanęliśmy na podjeździe.
Wysiadłam i z pomocą Carter przeszliśmy do drzwi.
Otworzyła nam mama Matt'a.
Bez słowa dociągnęłyśmy Kaittlen na kanapę w salonie .
-Co do...?-zaczął Alex schodząc.
-Nawet nie pytaj-przerwałam mu.
-Okej, dacie sobie już radę, wracam do redakcji-Madison zbierała się do wyjścia.
-Dzięki-rzuciłam za nią.
Posłała mi lekki uśmiech i wyszła.
-Czy ona?-upewniła się Alice czując zapach już w korytarzu.
-Tak, jest pijana-odmruknęłam stając pomiędzy nimi i patrząc jak śpi.
-Co ona tu robi?-usłyszałam Matt'a.
Sądząc, że tak zareagował na mój widok ruszyłam ku wyjściu.
-To nie było do Ciebie-zaprzeczył i zatorowa mi drogę.
-Mam to...
-Dajcie obydwoje spokój-poprosiła Alice podchodząc bliżej.
-Mogę Cię prosić na chwilę?-Matt zwrócił się do mnie.
Założyłam ręce i wyszłam z nim do ogrodu.
-Czego chcesz?-Zapytałam patrząc na niego z pogardą-O czym chcesz pogadać z podpieczoną kiełbaską?
-Możesz dać spokój z tym sarkazmem?!-chwycił mnie za ramię.
-Trzymaj swoje ręce przy sobie-warknęłam cicho.
-Przepraszam, jestem zmęczony-odmruknął.
-Ty jesteś zmęczony? A co Ja mam powiedzieć?
Chwilę patrzyliśmy na wnętrze ogrodu.
-Skąd znalazłeś się wtedy w tej chacie?
Nie odpowiedział
-Nie mam ochoty bawić się z Tobą Matt
Prychnął.
-Wiesz dlaczego Cię wtedy pocałowałem?
Zaśmiałam się cicho.
-Mam gdzieś twoje-pokazałam cudzysłów-gesty.
Przeszłam wzrokiem na ogrodową zieleń
-Przynajmniej żyjemy-przerwał chwilową ciszę.
Wróciłam spojrzeniem  na niego.Twarz była lekko zaczerwieniona, na rękach widać było kilka strupów nie mniej jednak to Ja byłam bardziej poszkodowana.
Kiwnęłam głową.
-Przynajmniej tyle-zgodziłam się
-Możemy się pogodzić?-wstawił rękę na znak zgody.
-Nie jesteśmy pokłóceni-zaprzeczyłam
Weszłam do salonu.
-Wiecie może gdzie ona nocowała przez ten cały czas?-Zapytała Alice.
-U mnie-odpowiedziałam ponuro i utkwiłam wzrok w podłogę
Miałam na sobie ich spojrzenia.
-Serio?-upewniła się.
Kiwnęłam głową i oparłam się o blat.
Alex miał zadać kolejne pytanie ale Kaitleen mocno chrapnęła.
-Trzeba coś z tym zrobić-wskazał na nią Matt.
-Co? Udusisz ją?-dopytałam
-teraz możemy zaczekać aż otrzeźwieje-dodała Alice
-Pójdę po jej rzeczy-zapowiedziałam.
-Idziemy z tobą-odrazu odpowiedział Alex.
Spojrzałam po nich.
-Będę za chwilę-ruszyłam chociaż wiedziałam że pójdą za mną
-Wiemy co się szykuje-powiedziała Alice zatrzymując mnie-i mamy zamiar Cię wspierać.
Odwróciłam się do niej.
-Od kiedy?!Wrzasnęłam jej w twarz-od kiedy niby się o mnie troszczycie?!
-Lucy-upomniał mnie Alex gdy zamachnęłam się.
-Kompletnie niczego o mnie nie wiecie-dodałam i znów skierowałam się do wyjścia.
W drodze czułam męczącą złość.
//Za późno
Było za późno na uratowanie przyjaźni.
Stanęłam pod moim domem zaciskając i rozluźniając pieści. Szykowałam się bowiem na solidną rozmowę.
-Wchodzimy-usłyszałam za sobą.
Alice stała tuż za mną.
Kiwnęłam potakująco głową i pchnęłam furtkę.
Wcisnęłam dzwonek który zabrzęczał po całym domu. Wymieniliśmy spojrzenia,nacisnęłam na klamkę. Drzwi drgnęły lekko, weszliśmy do środka gdzie panowała absolutna cisza.
Wejrzałam do salonu i kuchni.
-Gdzie oni?-zaczęła Alice ale usłyszałyśmy nawoływanie z góry
Powoli weszliśmy na piętro.
-Lucy!-wrzasnęła Matka z sypialni.
Leżała razem z ojcem szarpiąc się z czymś.
Spojrzałam na nich z wrogością
-Uwolnij nas-zarządała.
Oboje przykuci byli kajdankami zamocowanymi do prętów łóżka.
-Przechytrzyła was jedna dziewczyna-burknęłam biorąc klucz ze stołu i otwierając . Kobieta zaniosła się histerycznym płaczem.
-Zawiedliśmy Cię-wyszlochała w ramionach męża.
-To nie pierwszy raz-zapewniłam chowając niespostrzeżenie kajdanki do tylnej kieszonki.
-Lucy, my...
-Nie chce mi się tego słuchać-objaśniłam i pociągnęłam Alice za sobą.
Złapałam za nie wypakowaną torbę Kaitleen stojąco u nich w salonie i zarzuciłam ją sobie na ramie.
Zeszliśmy na dół.
-Nie możesz jej z stąd zabierać!-zawyła matka z góry-ona się okalecza.
Zbiegła i doskoczyła do mnie z próbą odebrania mi torby.
Mężczyzna odsunął ją ode mnie. Pociągnęłam Alice od wyjścia.
-Zabrałaś kajdanki?-zapytała gdy byliśmy przed domem.
-Wiem, że to głupie ale tak.
Obie czułyśmy że z moimi rodzicami było coś nie tak.
Liczyłam że po rozmowie z Kaitleen wszystko się wyjaśni.
-Lucy?Jak Ty sobie z tym wszystkim radzisz-zapytałam gdy byliśmy bliżej domu.
-Nie nazwałabym tego radzeniem sobie Alice.
Wystarczyła jej taka odpowiedz.
-Hej-przywitał nas Alex siedzący w przedpokoju na komodzie.
-Obudziła się?-spytałam
-Tak-odmruknął.
Alice weszła do salonu.
-Idziesz?-zostałam z nim sama.
Utkwił spojrzenia w ścianę.
-Alex?
Obejrzałam się w stronę pokoju i podeszła do komody.
-Co się dzieje?
-Nie wierzę w to, że to ona
-Ona co?
-Że się cięła.
Przygryzłam dolną wargę.
-Ja też nie-
Uniósł spojrzenie
-Myślisz?
-Chodź ,dowiemy się
Kaitleen wrzasnęła na mój widok i wbiła się w fotel.
Usiadłam na przeciw niej.
-Kaitleen?Pamiętasz coś z wczoraj?-zaczął Matt
Spojrzała na niego.
-Tak pamiętam aż za wyraznie-warknęła drążcym głosem
-Skułaś ich?-upewniłam się sięgając za pas i wyrzucając kajdanki na stół.
Prychnęła. Złapała za rękawy i podciągnęła je do góry.
-Widzicie to?-wskazała na blizny-nie zrobiłam tego sobie-przekręciła głowę w moją stronę-to twoi kochani rodzice mi to zrobili.
-----------------------------------------
Tak kończy się rozdział XIX. Dzięki za przeczytanie zapraszam do komentowania i dołączania do "czytelników bloga"
 

czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział XVIII



Rozdział XVIII


Zeszłam niechętnie na dół.
-Cześć!-entuzjazm Alex’a na mój widok nie znał granic-jak się czujesz?-spytał całując mój policzke.
-Dobrze-skłamałam
-To super!-najwyrażniej nie rozpoznał kłamstwa- chodźmy -uchwycił moją dłoń i ruszyliśmy wzdłuż chodnika.
//Wyczuwam kolejne kłopoty.
Usiedliśmy na ławce osłoniętej cieniami drzew.
-Okej Alex, znam Cię na tyle długo, że wiem kiedy masz do mnie jakiś interes.
Przez chwilę spochmurniał jak gdyby poczuł się urażony.
-Masz rację-odpowiedział przyglądając się naszym splecionym dłonią-Lucy? Kiedy ostatnio widziałaś Kaitleen?
Bez zastanowienia określiłam „niedawno”
Chłopak przygryzł dolną wargę.
-Czy ona… czy ona mogła…
-Al.? Czasy morderstw tutaj minęły.
//Czy ja w to wierzę
-Wiesz jaka jest Kaitleen…
-Nic jej nie będzie-zapewniłam przekonująco
Nie byłam tego do końca pewno, po tym jak dopatrzyłam się cięć na jej nadgarstkach wszystko mogło się zdarzyć. Nie chciałam jednak niepokoić podenerwowanego i tak Alex’a.
-Na pewno masz rację-przytaknął nieco bardziej już rozluźniony-no to co? Idziemy na imprezę?
-Imprezę?-powtórzyłam
-No tak, grill pamiętasz?
//Myślałam, że jest to już nie aktualne.
-Sorry Alex, ale wolę wrócić do domu, jestem zmęczona.
W odpowiedzi wstał.
-Chyba  nie chcemy się tam spóźnić?-zapytał rozbawiony.
Posłałam mu niechętne spojrzenia.
-Alex?Ja tam nie pójdę
-Niby dlaczego?
_Westchnęłam zrezygnowana.
-Nie mam ochoty na rodzinne przyjęcia.
-Działamy w ukryciu-zaprzeczył-tak naprawdę każdy z nas chce, pomóc Matt’owi
//Nie wiem czy każdy.
-Bez Ciebie się to nie uda-zapewnił i rozejrzał się dookoła.
-Ci ty robisz?!-zapytałam widząc jak zabiera się do klęczenia.
-Proszę Cię-zaczął a przechodnie  wpatrywali się w scenkę-proszę chodź tam ze mną.
-Czy ty jesteś poważny?-dopytałampoirytowana-wstawaj!-nakazałam.
Posłusznie wstał wciąż prosząc.
-Okej!-uległam  wkońcu-skończ tylko z tym proszeniem.
Ruszył ze mną  z satysfakcją na twarzy, nie miałam ochoty tam być ale musiałam nawet jeśli wiedziałam, ze będzie ciężko nasza przyjaźń coś dla mnie znaczy?
//znaczył czy znaczy?
-Nad czym myślisz-Alex przerwał moje rozmyślanie.
-Nic ważnego-odpowiedziałam.
W połowie drogi do domu Matt’a  dało się słyszeć już głośną muzykę.
Ciężko westchnęłam, wiedziałam, że z czasem gdy tam się pojawię będę główną atrakcją.
-Lucy?-usłyszałam od Alex’a.
Zerknęłam na niego a potem powędrowałam wzrokiem na dom w który patrzył.
Wymieniliśmy spojrzenia.
W salonie w domu Richarda paliło się światło.
Pchnęłam furtkę i razem z Alex’em wspięliśmy się po schodach.
-Gotowy na przygodę?-szepnęłam on kiwnął głową pchnęłam lekko uchylone drzwi. Powoli weszliśmy starając się nie robić zbytniego hałasu.
Zajrzałam ostrożnie do oświetlonego pomieszczenia.
Wskazałam Alex’owi że nikogo tam nie ma i rozejrzeliśmy się po parterze.
-Co jest grane?-dopytał gdy znaleźliśmy się znów w holu.
-Nie mam pojęcia-odmruknęłam wpatrzona w drzwi prowadzące do piwnicy.
-Myślisz, że ktoś tam może być?
-Sprawdzmy-zaproponowałam, wyjęliśmy swoje komórki i przy ich świetle zeszliśmy ostrożnie na dół. Od czasu śmierci Richard’a jego pudła powędrowały do policyjnych materiałów dowodowych a opustoszałe teraz podziemie sprawiało wrażenie większego.
-Skoro nie tu… to może na piętrze?-zastanowił się chłopak.
-Drzwi nie wydawały się wyważone-podzieliłam się spostrzeżeniem gdy wchodziliśmy na górę.
Coś kazało zajrzeć nam najpierw do łazienki.
I rzeczywiście Wszędzie w Okół porozrzucane były pudełka z prochami a na podłodze widniał mały nożyk.
-Co to niby ma znaczyć?-zapytał Alex.
Wzruszyłam ramionami, rozejrzeliśmy się po pozostałych pokojach i zeszliśmy na dół/
-Myślałem, że policja zabrała te wszystkie leki -zaczął Alex gdy zbiegaliśmy po schodach z tarasu.
-Widocznie nie znaleźli wszystkiego-odpowiedziałam zerkając ostatni raz na dom Richarda. Drzwi i światło pozostawiliśmy tak jak było.
-Kto mógł mieć jeszcze klucze?-
-Nie wiem-odparłam szczerze.
Przypomniałam sobie o poznanej przez niego rodzinie.
//Ale po co mieliby iść do pustego domu?
Doszliśmy do posesji Matt’a
Dało się słyszeć śmiechy w ogrodzie co zniechęcało mnie do wejścia tam jeszcze bardziej.
-Jeśli nie chcesz tam isć….-zaczął Alex.
-Daj spokój-odburknęłam.
Mamam Alex’a dojrzalszy mnie jako pierwsza przy przewróceniu swojego krzesła podbiegła do mnie i złapała w objęcia.
-Lucy, jak się czujesz?
Powstrzymałam sapnięcie
-Mamo-upomniał ją Alex
Kobieta odsunęła się i spojrzała przepraszająco.
Wróciłam wzrokiem na otaczających mnie dorosłych wśród których dostrzegłam moich „rodziców”. Stali naprzeciw mnie wpatrzeni.
-Chodzmy-Alex zainterweniował gdy tata szyjową się do podejścia i uściskania mnie.
Zgarnął ze stolika miskę z chrupkami a drugą ręką pociągnął ku wnętrzu mieszkania.
Na górze natknęliśmy się na odgłosy szlochania, wymieniliśmy znaczące spojrzenia i weszliśmy do środka.
Matt od razu poderwał głowę znad poduszek.
W cieniu światła które padało na niego dało się widzieć zmęczenie na jego twarzy.
-Wszystko okej to tylko Alex i Lucy-wyjaśniła Alice siadając i głaskając chłopaka po ramieniu.
//Kompletna psychoza.
Alex przysiadł na łóżku a ja zachowują dystans oparłam się o ścianę.
-kiedy wyszłaś?-zapytała Alice odkręcając się do mnie
Spojrzałam zniechęcona w stronę łóżka
-Parę dni temu-odpowiedziałam
Zapadła cisza którą przerwał Alex.
-To co? Pogadamy?
Prychnęłam na co cała trójka obrzuciła mnie spojrzeniami.
-Porozmawiamy?Al kiedy uświadomicie sobie że niema już żadnego my?
-Jest!-usłyszałam od Matt’a
Zgarbiłam się.
-Nie nie ma, kiedy to do was dotrze?- rozłożyłam bezradnie ręce.
Matt gwałtownie usiadł i rzucił mi gniewne spojrzenie.
Parsknęłam
-Zadzwońcie do mnie jak go uspokoicie-wskazałam na chłopaka palcem a potem złapałam za klamkę.
-Schodząc słyszałam „Lucy wracaj”
-Kochanie…-zaczął ojciec podrywając się od stolika gdy wyszłam na zewnatrz-zaczekaj-poczułam że zatrzymuje mnie.
Odwróciłam się i uderzyłam go w twarz.
Usłyszałam piski po rzuceniu się na niego. Ktoś zaczął mnie od niego odciągać.
-Nazwij mnie jeszcze raz kochanie!-wrzasnełam próbując się wyrwać- a wyłamię Ci szczękę-dostrzegłam jak marka dopada do niego i sprawdza czy wszystko Z nim w porządku.
Zasyczałam czując, że skóra zaczyna mnie piec.
W końcu gdy oddalili mnie od i stanęli naprzeciw byłam wolna.
Cofnęłam się z pogardą na twarzy i ruszyłam wolno przed siebie.
Idąc oświetlonym chodnikiem czułam nie pohamowany gniew.
//Obym tylko nie zamieniła się teraz w Hulka.
Stanęłam przed moim domem i z niedowierzaniem widziałam kogoś chodzącego po pokojach.
Szybko pokonałam dzielący mnie dystans od drzwi i przywaliłam w nie.
-okej, już idę-usłyszałam głos który  wprawił  mnie w osłupienie przede mną stała właśnie Kaitleen. Wpatrywałyśmy się w siebie przez ułamek sekundy bo od razy próbowała  zamknąć wejście. Zdążyłam jednak zareagować i dostając się do środka uchwyciłam za jej bluzę. Cisnęłam nią o ścianę.
-Co ty robisz?! Uspokój się –nakazała mi łapiąc za rękę którą miałam wymierzyć cios. Zaczęłam się z nią przepychać.
Kaitleen odepchnęłam mnie na regał z którego spadł wazon z kwiatami. Znów do niej doskoczyła, przenieśliśmy się do salonu gdzie przewaliłam ją na podłogę.Dziewczyna zasłaniała się od moich ciosów.
Gdy straciłam już siłę odsunęłam się od niej.
-Co ty do cholery tu robisz?- wydusiłam leżąc koło niej na plecach i regulując oddech.
-porąbało Cię do końca?-wystękała Obie dyszałyśmy w ciszy przez chwilę.
W końcu obolała uniosłam się na łokciach i spojrzałam na nią. Po twarzy ciekł lekki strumyk krwi. Wstałam chwiejnie i zabrałam apteczkę z łazienki. Opadłam na kolana i drżącymi rękoma próbowałam otworzyć walizkę.
-Daj-poprosiła Kaitleen kładąc ręce na moich i otwierając wieczko. Spojrzała z ogłupieniem na jej zawartość. Wyciągnęłam utlenioną wodę i waciki.
-możesz to zrobić?-zapytała gdy wyciągnęłam w jej stronę przedmioty.
Mruknęłam potwierdzająco i przysiadając skupiłam się na ścieraniu krwi.
-Miało prawo Ci odwalić-mruknęła wciąż we mnie wpatrzona.
-Kaitleen? Przymknij się-poradziłam
-Dobra-odpowiedziała odsuwając się od dotyku wacika-wiesz dlaczego tu jestem.
-Przestań-upomniałam ją znów przymykając oczy.
-Moja matka okazała się potworem i…
-Zamknij się w końcu!-warknęła i dysząc ze złości złapałam za swoją głowę/
-Okej-zmieniła głos na milszy i nachyliła się nade mną-daj spokój wszyscy wiedzieliśmy, że Ci w końcu  odwali
Wstałam i przyjrzałam się jej przez chwilę
-Widzę, że chcesz kolejna sprzeczkę?
-Nie dzięki-spojrzała na zakrwawiony wacik który trzymałam.
-więc mnie nie prowokuj-odmruknęłam.
Schyliłam się maznęłam ją czystym wacikiem po policzku.
-Okej, teraz chodź musimy zebrać to szkło z przedpokoju-pomogłam jej się podnieść.
-Alex się o Ciebie martwi-rzuciłam gdy usunęliśmy resztki wazonu.
Prychnęła
-Nie potrzebuję wymuszonej troski
Podrapałam się po głowie.
-O co się pokłóciliście?- zaryzykowałam
Zacisnęła pięści i niespodziewanie rzuciła się na mnie. Szarpałyśmy się do czasu aż nie złapałam Kaitleen za ramiona i nie pociągnęłam jej do siebie.
Próbowała ode mnie odskoczyć ale przytrzymywałam ją zbyt mocno . W końcu zastygła a nad uchem usłyszałam ciche szlochanie. Drzwi charakterystycznie szczęknęły.
-Chodź -szepnęłam i wymijając zdezorientowanych rodziców weszliśmy na piętro. Usiadłyśmy na łóżku Kaitleen schowała twarz w dłoniach nie chcąc ukazywać swoich łez.
-Kaite, daj spokój-delikatnie odciągnęłam jej dłoni.
-Ja nie płacze jasne?-zapytała ze złością.
Siedziałyśmy w ciszy przez długi czas ale każdej z nas to nie przeszkadzało.  Dlaczego jej współczułam? Nie sądzę, ze przez to, że na pozór udawała nic nie czujący głaz, wydała się w tej chwili najbardziej rozumiejącą mnie osobą.
//Wróg nagłym przyjacielem?
Poczułam, że Kaitleen opada na poduszki.
Przyłożyłam sobie rękę do policzka.
-sorry, naprawdę nie chciałam
Wstałam i wyjrzałam przez okno na ulicę. Była pusta jak zwykle o tej porze. Bardziej skupiłam się na pobliskim lesie „miejscu w którym zabiłam” Westchnęłam cicho.
Rodzice z dobrej woli pozwolili Kaitleen przebywać w tym domu w sumie wiedziałam już przynajmniej gdzie  przebywała przez te dni.
Odwróciłam się do niej, leżała skulona w kłębek i drzemała. Wspięłam się na parapet.
Wyciągnęłam telefon i wystukałam „Jestem u Siebie w domu, możecie po mnie przyjechać?”
Nie czekałam długo na odpowiedz
„Jesteśmy już w drodze do Ciebie”
Przyłożyłam głowę na zimnej przyjemnej szyby.
Usłyszałam jak dziewczyna przerzuca się na bok .Muszę dać jej się przespać.
Chciałam jeszcze tylko upewnić się jednej rzeczy. Zeszłam z parapetu i przysiadłam przy Kaitleen. Delikatnie ujęłam jej rękę i odsłoniłam rękaw. Charakterystyczne nacięcia na nadgarstkach. Posłałam śpiącej zmęczone  spojrzenie. Ona  w odpowiedzi mruknęła sennie. Okryłam dziewczynę kołdrą i z uśmiechem wstałam. Zeszłam jak najciszej na dół.
-Macie się nią opiekować- zażądałam zaglądając do kuchni tym samym przerywając ich szepty
//Opiekować bardziej niż swoją córką
Mimo protestów wyszłam na zewnątrz. Samochód już na mnie czekał.
-Dzięki, ze przyjechaliście-wymamrotałam gdy ruszyliśmy.
-Nie ma za co-odpowiedziała Madison, Jak spotkanie z rodzicami?
-szkoda gadać-odpowiedziałam a samochód nagle stanął.
Wyjrzałam przez okno i zamarłam.
Staliśmy tuż przed posesją Richard’a.
-Co my tu robimy?
-Pytanie  brzmi co będziemy robić.
-Tam nikogo nie ma-odmruknęłam odklejając się od szyby
-Wiemy-wymamrotał Luck włączając wycieraczki.
-Chwila-wychiliłam się za siedzenia-śledziliście mnie?!
Obydwoje równocześnie odwrócili spojrzenia za szybę.
-Pogadamy o tym w domu.
Uniosłam brwi.
-A teraz idziemy tam i szukamy-zapowiedziała dziennikarka wyjmując ze schowka rękawiczki.
Madison pozostała na dole i zaczęła szperać po zakamarkach pokoi.
Luck ruszył do łazienki a ja postanowiłam rozejrzeć się po sypialni.
Sprawdziłam podłogę, na końcu podeszłam do okna i odkryłam, że drzwi lekko są uchylone.
-Ej?chyba coś mam-poinformowałam ich.
Wyszliśmy na balkon. Sprawdziłam jego wysokość.
-Przywlókł, ze sobą drabinę?-mruknęłam nie dostrzegając innej możliwości wejścia.
Zadarłam głowę ku górze-A może spadł z góry?
Wróciliśmy na dół.
-Nie mam pojęcia, o co tu chodzi-podzieliła się swoimi przemyśleniami
-Możemy już wracać?-poprosiłam
-Jasne-zgodził się-podeszlę tu jutro ekipę.
//I tak niczego już nie znajdziecie
Po pół godzinie siedziałam już wygodnie  w fotelu  u nich w mieszkaniu.
Luck przechadzał się w te i z powrotem wciąż zastawiając się nad tym co mogło zajść u Richard’a.
-Czekacie na kogoś-dopytałam gdy Madison nerwowo stukała palcami o stolik.
Jak na życzenie do drzwi zaniosło się pukanie. Poderwałam się niespodziewanie.
-Spokojnie!-dziennikarka uchwyciła za mój nadgarstek.-to tylko Ethan
-Co on tu robi?!
Od razu  przypomniałam sobie, że nie był to przecież mój dom. Wyszarpałam rękę.
W korytarzu posłałam groźne spojrzenie Ethan’owi i trzasnęłam drzwiami za sobą.
//Dobra po kolei.
Położyłam się i tkwiąc spojrzeniem w sufit, spróbowałam wszystko poukładać.
July była córką Scotta Mason’a prywatnego detektywa wynajętego „podobno” przez rodziców Alice.
//Ciekawe kto mu go polecił?
Richard przez przypadek zabił July…
Westchnęłam i przewaliłam się na bok zamykając oczy.
Później po tym wszystkim Alice napisała książkę zaczerpniętą na moim najgorszym koszmarze a Daniel jej menadżer próbował napisać jej kontynuację kosztem próby zabicia…
//A co jeśli istnieją setki ludzi takich jak Daniel?
Teraz mogę tylko czekać na pismo od sądu o nakazie stawienia się na rozprawę a po tem resztę mojego życia spędzę za kratkami
//Entuzjastyczny scenariusz.
Otworzyłam oczy i spostrzegłam kopertę leżąco na nocnym stoliku. Warknęłam sięgając po nią
//List z prokuratury.
„Uprzejmie informujemy, że w dobie śledztwa postępowego nie znaleziono wystarczających ilości dowodów świadczących o Pani winie. Śledztwo zostaje umorzone”
Przeczytałam ostatnie zdanie kilka razy a potem zerwałam się z łóżka i wybiegłam do salonu.



--------------------------------------------
Tak kończy się rozdział XVIII. Dzięki za przeczytanie zapraszam do komentowania i dołączania do "czytelników bloga" Ps.Shadow  osiągnęło już ponad 6tyś wyświetleń!