sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział XII



Rozdział XII


Po kwadransie byliśmy  u Alice.
-Co ja Ci mówiłem?!-wrzeszczał Alex na swojego brata-miałeś ją pilnować.
Weszliśmy dalej zostawiając ich samych sobie. Cała, rodzina siedziała w ciszy, Mama Alice  wypłakiwała się w sweter swojego męża, który czule ją głaskał po głowie, Alice siedziała trochę dalej z Kaitleen na fotelu, Matt stał przy oknie przodem do nas. Luck i Madison zajęli się przepytywaniem rodziców o to jak ostatnio zachowywała się Mickie. Podeszłam do przyjaciół .Alice miała nieustające łzy w oczach spływające po drżących policzkach. Stanęłam tylko koło fotela. Nie oczekiwałam entuzjastycznego przywitania.
-Patrz, na mnie jak do Ciebie mówię!- dało się słyszeć z przedpokoju, obydwoje z Matt’em wyszliśmy równocześnie do przedpokoju.
-Nie obwiniaj mnie o to!- wrzasnął Ted i rzucił się na brata. Zainterweniowaliśmy dopiero teraz, Matt dorwał szarpiącego się chłopaka i przeniósł go na ścianę, ja zrobiłam to samo Alex’em. Obydwoje chcieli się wyrwać i stoczyć bójkę, ale  trzymaliśmy ich zbyt daleko i mocno od siebie.
-Alex, opanuj się, Alex- powtarzałam bo ten miotał się.
-Alice potrzebuje naszego wsparcia a nie bójek- wyjaśnił Matt.
Brat Alex'a spojrzał na niego spod byka i zwyczajnie wyszedł z domu Alice rzucając na pożegnanie zwykłe cześć.
-jeszcze z tobą nie skończyłem-krzyknął za nim Alex próbując mi się wyrwać.
-Daj spokój, stary później znajdziesz czas na kłócenie się z bratem- Matt klepnął przyjaciela po ramieniu.
-Lucy-Madison zawołała mnie z salonu. Przeszliśmy do niego, tam wszyscy skupili się wokół Alice.
-Możesz ją wziąć do ogrodu? Świeże powietrze dobrze jej zrobi.
-Jasne-odpowiedziałam i razem z Matt’em wzięliśmy ją z dwóch stron.
-Alex, Kaitllen, na wszelki wypadek też zabierz-dodała. 
Wyszliśmy wszyscy pozostawiając dorosłych w środku. Posadziliśmy Alice pomiędzy mną a Matt’em na ławce. Sięgnęłam, po koc pozostawiony na krześle i nakryłam jej gołe ramiona od zimna. Alice oparła się o Matt’a, który objął ją i przesuwał rękami  po kocu aby dziewczynie zrobiło się cieplej. Kaitleen ubrana po czubek nosa wtulała się w siedzącego koło niej Alex’a.
//Dobrze, że wzięłam dzisiaj polar.
Nie rozmawialiśmy, pogrążeni w własnych rozmyśleniach.
-Lucy, mogę Cię na chwilę, poprosić?- pytanie wchodzącego Luck'a do ogrodu wybiło mnie ze scen z Richardem. Wstałam mając na sobie spojrzenia przyjaciół i Kaitllen.
-Jadę na komisariat z Madison-
-Mam jechać z wami?
-Lucy, Alice jest w słabym stanie, przyjedziemy do Ciebie później.
Poczułam trochę rozczarowanie, ale chciałam też dać wsparcie Alice.
-Dobrze-zgodziłam się i miałam odejść gdy policjant zatrzymał mnie gestem.
-Mówmy sobie na "ty"- powiedział zdejmując swoja kurtkę i nakładając na mnie.
-Okej-zgodziłam się, z ukrytą ulgą, bo moje zakłopotanie względem jego zniknęło.
-Trzymaj się-klepnął mnie po przyjacielsku w ramie i wyszedł. Wróciłam do ławki i usiadłam.
Alice, odwróciła się do mnie i oparła głowę na moim ramieniu. 
-Dzisiaj, rano tak jak każdego dnia obudziłam się jako pierwsza, przynajmniej tak myślałam, dopóki nie spojrzałam, że Mickie nie ma w łóżku. Pomyślałam że pewnie wstała jako pierwsza, potem...potem okazało się, że nigdzie jej nie ma...-po tym rozpłakała się. Matt przytulił ją a ja oparłam się ciężko o poręcz ławki.
-Na pewno ją, znajdą Ali-zapewniłam
-To przez Teda, Mickie zaginęła jak można być aż tak nieodpowiedzialnym?!-Alex zerwał się uderzając przy tym Kaitleen.
-Miałeś, racje co do Richarda, Alex- niechętnie przyznałam
Zdziwiłam go. Opowiedziałam, im o tym co mi się przytrafiło.
-Nic, Ci nie zrobił?- zapytał z troską Alex.
-Ucierpiało, tylko moje nastawienie do niego.
-Więc, jeśli się przyzna, moją mamę w końcu wypuszczą?- zapytała entuzjastycznie Kaitleen. 
Nikt jej nie odpowiedział. W tej chwili najważniejszym było odnalezienie Mickie. Przypomniały mi się  moje koszmary, ale nie wierzyłam w nie, lub nie chciałam. Za około kilku godzin Mickie wróci do domu, cała i zdrowa.
To był najbardziej optymistyczny scenariusz, w który każdy z nas chciał wierzyć. Czekaliśmy w ciszy aż deszcz rozpadał się na dobre i byliśmy zmuszeni wrócić do środka. Kaitleen zabrała na górę Alice, my zostaliśmy na dole wymieniając się z Matt’em i Alex’em ponurymi spojrzeniami. Dopiero kilka minut po mocnym pukaniu do drzwi tata Alice zareagował.
-Dzień dobry, nazywam się Scott Mason jestem prywatnym detektywem wynajętym przez Emilie Strace.
//Brakowało w tym wszystkim prywatnego detektywa.
_Chcę tylko dowiedzieć się wydarzeń jakie miały miejsce w ostatnim czasie-dodał  gdy weszliśmy do przedpokoju. Scott Mason był człowiekiem w średnim wieku, o czarnych krótko przyciętych włosach. Ubrany był w białą koszulę z czerwono-czarnym krawatem i czarnych spodniach a do tego miał na sobie brązowy płaszcz.
Poszliśmy na górę pozostawiając dorosłych w salonie.
-Nie wspominałaś nam o jakimś prywatnym detektywie?!-powiedział Alex z wyrzutem wchodząc przez uchylone drzwi do łazienki.
-Alex, wyjdź, dobrze?- poprosiła Alice opierając się o zlew.
Przyjaciel od razu opuścił pomieszczenie. Kaitleen spojrzała z wyczekiwaniem na nas. Oboje z Matt’em wymieniliśmy spojrzenia.
-Będziemy na dole Alice-zaoferował się dając mi znak, żebyśmy wyszli. Nie reagowałam na nie i podeszłam bliżej przyjaciółki
-Lucy, wyjdź, proszę-powiedziała nie patrząc na mnie
Wpatrywałam się w nią, przez chwilę.
-Lucy?- zapytała zniecierpliwiona Kaitleen.
-Kaitleen- odpowiedziałam przenosząc wzrok na  nią 
-Mogłabyś wyjść?- dopytała.
Prychnęłam ze złości.
-Może, dla odmiany to ty wyjdziesz?- zapytałam irytująco.
-Lucy, wyjdź, dobrze?- poprosiła Alice odwracając się do mnie.
Prychnęłam znowu i pchnęłam drzwi od łazienki z agresją. Zeszłam na dół o mało co nie przewracając przy tym strojącego na schodach Alex’a
-O nie nie nie, znów nie pójdziesz sama-powiedział Al i zbiegł po schodach po tym jak trzasnęłam drzwiami wejściowymi. Na dworze znów paskudnie padało przekraczając już bramę do domu zatrzymał mnie Alex.
-Co chcesz teraz zrobić? -zapytał idąc za mną.
-Pójść do domu-wyjaśniłam niechętnie.
-przysięgam Ci Lucy nie miałem pojęcia o detektywie-oznajmił gdy wchodziliśmy do mojego domu.
-Nie mam nic do Ciebie-powiedziałam otwierając drzwiczki od lodówki-martwię się tylko o Alice-dodałam podając mu puszkę Coli.
-Myślisz, że Richard, dokonał tych morderstw? -zapytał          
  wpatrując się w swoją pół pełną puszkę Coli.
-Nie wiem-wzruszyłam ramionami-nie jestem do końca przekonana, że zabiłby July.
-Całe szczęście, że zajmą się tym policjanci
-Tak-przytaknęłam wpatrując się na krople deszczu spływające po szybie.
-Mickie zaginęła przez Ted’a -oznajmił nagle Alex- siadając  na ladzie.
-Dlaczego go obwiniasz? -zapytałam odkładając puszki do kosza i opierając się o blat.
-Był przecież jej przyjacielem-prychnął  z niezadowolenia - poza tym przestrzegałem go, żeby jej pilnował po tym co opowiadała nam Kaitleen.
Nie zrozumiale spojrzałam się na niego
-O czym powiedziała wam Kaitleen?
Rozejrzał się po kuchni, jak gdyby była niebezpiecznym miejscem.
-Emilie opowiadała jej o zabójstwach z poprzednich lat. 
Wspięłam się na blat.
--Wszystkie ofiary były porywane w tej samej porze roku, byli też w wieku Teda i Mickie. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
-Alex nie sądzę, że zabójca od razu wypatrzył sobie Mickie  jako swoją ofiarę, w mieście jest setki takich dzieci-stwierdziłam oczywiste.
Zakrył twarz dłońmi i odpowiedział
-Czuję sie winny.
-Al, nie masz czego czuć się winny, Mickie się niedługo odnajdzie-spróbowałam go pocieszyć, ale nie wyszło mi to za najlepiej. Zadzwonił jego telefon, ale zrezygnował z odbierania go, gdy spojrzał na wyświetlacz.
-Mogłabyś odebrać? -poprosił i podał mi komórkę.
-Czego chcesz Kaitleen- zapytałam niezbyt uprzejmie.
-Gdzie jesteście?- zapytała, tym samym tonem co ja.
//Daleko od Ciebie zołzo.
-Coś się stało?- odpowiedziałam pytaniem
-Jest w pobliżu Alex?
-Tak, jest w łazience-powiedziałam zerkając na przyjaciela z uśmiechem.
-Jak z niej wróci, niech wraca, Alice potrzebuje JEGO wsparcia-podkreśliła ostatnie  słowa i rozłączyła się.
Nie zrobiło to na mnie jakiego kol wiek wrażenia
-Chyba twoja dziewczyna się stęskniła za tobą-powiedziałam oddając mu telefon.
-Taa-  niechętnie zszedł z blatu-idziemy?
-Wiesz Al, wrócę do was później.
-Nie mów mi tylko, że moja dziewczyna Cię przeraziła-odparł ponuro.
-Od zawsze budziła we mnie lęk.
Zaśmieliśmy się krótko.
-Więc co będziesz robiła- zapytał w przedpokoju.
Otworzyłam drzwi a w nich Alex prawie zderzył się z Madison.
-Masz odpowiedz-odparłam niezbyt entuzjastycznie.-uważaj tylko na Kaitleen- rzuciłam z udawana strachem.
Uśmiechnął się tylko.
-Luck- czeka  w samochodzie- oznajmiła uniemożliwiając zamknąć mi drzwi.
-Więc do niego idź- zaproponowałam patrząc na nią ponuro.
-Och, Lucy dalej mi wypominasz to, że powiedzieliśmy Ci o tym...
-Dla waszych korzyści-odpowiedziałam- nie chcę już wiedzieć nic więcej.
Prychnęła ze śmiechem.
-Mamy, za 15 minut spotkanie w areszcie z Strace, jak się spóźnimy nic z tego nie wyjdzie.
-To rusz się i szoruj do auta-zaczynałam tracić panowanie nad sobą-Staniem tutaj z pewnością nie zdążysz.
-Idziecie?- zapytał Terry stojąc na schodach przed domem.
Rzuciłam jeszcze niechętne spojrzenie na Carter i wyszłam.
-Lucy, znasz Scotta Mason'a- zapytała dziennikarka z przedniego siedzenia w samochodzie.
-Nie-skłamałam krótko- to ktoś ważny?
-Pewnie tak, -odwróciła się do mnie twarzą-na początku przesłuchamy Strace a potem razem z sierżantem Terrym przekonamy Cię, że warto nam zaufać i mówić prawdę-dodała z uśmiechem i odwróciła się do kierunku jazdy.  
----------------------------------------------------------------------------------
   Tak kończy się rozdział XII.  Dzięki za przeczytanie rozdziału, zapraszam do podzielenia się waszymi  wrażeniami w komentarzach i dołączenia do "czytelnika bloga".         
        
               
               
    

sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział XI

Rozdział XI
 -Wiem, że dzwoniłaś, ale dopiero teraz mam chwilę wolnego, przepraszam że wtedy nie odebrałam-tłumaczył się Terry na początku rozmowy.
-Nic nie szkodzi-odpowiedziałam, kłamiąc
//Zdecydowanie za często kłamię 
-Możemy się spotkać jutro? -zapytał.
-Jasne-czas chyba abym odpoczęła od dzisiejszego dnia.
-Dobranoc Lucy-pożegnał się Terry.
-Dobranoc...-nie wiedziałam czy powiedzieć po imieniu czy też proszę pana. Zakończyłam zwykłym "Dobranoc" i rozłączyłam się.
Wzięłam sobie długi prysznic, po którym niemal nie zauważalnie zasnęłam. Tej nocy nie przyśnił mi się żaden koszmar, pewnie w wyniku tylu wydarzeń na jeden dzień. Obudziłam się, kiedy na dworze jeszcze było szaro, odkrywając miłą niespodziankę-kiedy wstawałam nie potrzebowałam nagłego podparcia się o kulę.
Miałam nadzieję, że ta pozostanie dzisiaj nie wykorzystywana.
Po konsultacjach z rodzicami dzisiejszego dnia nie musiałam z nią paradować. Po śniadaniu rodzice pojechali na zakupy, mnie za to czekała rozmowa z sierżantem Terrym, który zjawił się u mnie
-Widzę, że z nogą już lepiej-zauważył brak kuli siadając na fotelu w salonie.
-Tak pozbyłam się przysłowiowej "kuli u nogi”- odpowiedziałam z ulgą.
-Wracając do naszej rozmowy-przeszedł do konkretów.
-Wczoraj odnaleźliśmy w samochodzie broszkę-zaczął.
//Że co?
-Pracujemy nad tym do kogo mogła należeć.
//Więc Madison Carter jest zwykłą policjantką?
Ktoś zapukał do drzwi wejściowych.
Poszłam otworzyć, i od razu próbowałam je zamknąć przed Madison.
-Hej, spokojnie, wpuść mnie po prostu, to Ci to wszystko wyjaśnię-szarpała się ze mną.
-Lucy, wpuść ją do środka-poprosił policjant podchodząc do mnie.
Zaczęłam czuć się pozbawiona bezpieczeństwa, ale odsunęłam się od drzwi.
-Skąd masz mój adres? -zapytałam od razu.
Przeszli bez słowa do salonu jakby mnie nie było.
-Ej mówię do was!- wrzasnęłam wbiegając do pomieszczenia.
Siedli wygodnie na kanapie. Miałam tego dosyć wszystko wydawało się, jak z jakiegoś beznadziejnego filmu. 
//Dzwonię na policję 
Złapałam za słuchawkę i zaczęłam wpisywać numer. Terry podszedł do mnie i wystawił rękę w stronę telefonu.
//Jeśli myśli że ją dostanie tak o, to się myli.
Przyłożyłam telefon do ucha i z nienawiścią wpatrywałam się w jego twarz.
Sięgnął po nią, używając jak najmniej siły i wyrwał mi ją z ręki.
-Lucy, musisz się uspokoić i nas wysłuchać ,okej-odłożył telefon i położył obydwie dłonie na moich ramionach.
-Dobra, ale wy musicie mi odpowiedzieć na jedno zasadnicze pytanie :Co się tu dzieje?!
Podprowadził mnie do fotela i wskazał abym siadła.
Zrobiłam to wpatrując się to w jedno to w drugie.
-Ja z Madison jesteśmy przyjaciółmi-zaczął, siadając na kanapie.
-Madison jest dziennikarką  a ja jestem policjantem...
-Co było w tym samochodzie?- zapytałam przerywając mu bo jego wyjaśnienia trwały by nie w skończoność.
Spojrzeli na siebie.
-Zwłoki dziecka-odpowiedziała bez przyjęcia Madison
Nie zatkało mnie, ale wprowadziło w lekkie osłupienie.
-Ciało było zmasakrowane, i pocięte-dopowiedział Luck, wpatrując się we mnie.
Od razu na myśl przyszła mi July.
-To ciało nie było pierwszym, wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu, od niejakiej July, którą znaleziono w lesie.
-przepraszam, na chwilę-wstałam i od razu się zachwiałam.
-Przyniosę Ci  szklankę wody-zaproponował Terry wychodząc, Madison kucnęła przy mnie i położyła swoje ręce na moich.
- Jasna cholera-wymamrotałam.
-Spokojnie ,oddychaj -powiedziała troskliwie.
Wypiłam kilka łyków wody, które troszkę mnie uspokoiły.
- Macie jakiegoś podejrzanego? -zapytałam z nadzieją, patrząc na Terr’ego.
-Mamy jedynie informacje o ofiarach,  w dalszym ciągu pracujemy nad tym.
-Ofiary są w jakiś sposób ze sobą powiązane?- dopytałam
Spojrzał w bok
-pracujemy nad tym. 
//Czas wspomnieć o Richardzie.
Opowiedziałam im w skrócie o nim  i o jego relacjach z July, 
-Przysłuchiwaliśmy go już kilkakrotnie,  ma silne załamania na podłożu psychicznym, ciężko było z niego coś wyciągnąć.
-Dlaczego mi to wszystko opowiadacie? -zapytałam.
Znów popatrzyli na siebie
-Jak twoi przyjaciele?- odpowiedziała  z troską Madison.
W tym momencie wszystko stało się dla mnie jasne, powiedzieli mi to żeby mogli dowiedzieć się czegoś więcej o ankieterce.
Nie zamierzałam jednak spiskować przed przyjaciółmi.
Wstałam już się nie chwiejąc.
-Wyjdźcie z mojego domu, i nie pokazujcie się tu już więcej-  powiedziałam z odrazą-nie chcę was już tu więcej widzieć.
Przeszłam do przedpokoju i otworzyłam drzwi na oścież,
-Wynoście się! -niechętnie wyszli z salonu.
-Lucy pogadajmy-poprosił Luck.
Wskazałam tylko na drzwi.
Wyszli przez nie kiedy stwierdzili, że nic nie da proszenie mnie.
Trzasnęłam drzwiami zza nimi. Wykorzystali mnie tylko dla swoich informacji, miałam prawo się wkurzyć, zastanawiałam się co teraz powinnam zrobić, może jeśli porozmawiałabym z Richardem opowiedział bym mi co kol wiek co mogłoby pomóc.
//Warto spróbować.
Chciałam wyjść z domu ale z okna dostrzegłam motocykl  stojący na moim podjeździe. Wyszłam do ogrodu, i przeszłam przez płot, unikając konfrontacji z obstawą pod domem.
-Dzień Dobry Lucy- powitali mnie uśmiechający się sąsiedzi siedzący na huśtawce w ogrodzie.
-Dzień dobry- odpowiedziałam i podeszłam do nich.
-Przepraszam, za to ale to sprawa awaryjna.
-Nic nie szkodzi-odparła sąsiadka- idź dalej moje dziecko.
Jak powiedziała tak też zrobiłam przeskoczyłam przez następny płot i wyszłam ostrożnie z ogrodu, napotkałam zdziwione spojrzenie sąsiada, na które tylko odpowiedziałam bezgłośnie przepraszam i ruszyłam szybko  w stronę domu staruszka. Po drodze kilkakrotnie mijałam radiowozy.
Zapukałam lekko, mając nadzieję, że Richardowi polepszyło się od wczoraj. Otworzył mi drzwi, wyglądał lepiej niż wczoraj, ale było widać po nim zmęczenie.
-Cześć, mogę wejść? -zapytałam.
-Tak, oczywiście- wymamrotał odsuwając się kawałek od drzwi. Weszłam, i od razu spytałam
-Może, przyjdę innym razem?
-Niee Lucy, dobrze że przyszłaś-zaprowadził mnie do salonu, sam siadając na sofie.
-Spałeś chociaż  trochę?- zapytałam z troską przysiadając się.
Zaprzeczył kiwnięciem głowy.
-Prześpij się może-zaproponowałam, wstając
Ten złapał mnie w ostatniej chwili za rękę.
-Lucy, nie zostawiaj mnie samego-prosił jakby to miało być jego największe marzenie.
Kucnęłam.
-Nigdzie się nie wybieram Rich.
Puścił rękę i położył się, sięgnęłam po koc leżący na fotelu i nakryłam go nim.

-W piwnicy znajduje się więcej zdjęć July, jeśli chcesz możesz na nie spojrzeć, weź tylko latarkę z komody-zaproponował.
Po 10 minutach zapadł już w sen zeszłam więc na dół, światło rzeczywiście nie działo. Zeszłam ostrożnie na dół i w strugach światła z latarki omiotłam stojące pudła. Zabrałam się do otwierania nich, trafiając na jedno z nich, było dużo cięższe od pozostałych. Otworzyłam je odrywając taśmę.
-O cholera-skomentowałam.
W pudle znajdowała się maszyna do ręcznego pisania odrzuciłam pudło i pobiegłam na górę.
Po cichu przeszłam przez przedpokój, nie patrząc do salonu, i szarpnęłam za drzwi wejściowe, coś je blokowało. Poczułam dotyk za koszulką.
-Brakowało mi Ciebie July- szepnął mi do ucha Richard
Podniosła oczy do góry, to jego ręka przytrzymywała drzwi.
Odwróciłam się do  niego powoli.
-Richard, To ja Lucy pamiętasz?- spróbowałam go przekonać,
przejechał dłońmi po mojej twarzy.
-Jesteś do niej taka podobna- przybliżył się jeszcze bliżej, zbyt blisko na jakie kol wiek przekonania. Pchnęłam go i wyskoczyłam przez drzwi.
-KOLEJNY RAZ CIĘ NIE STRACĘ-dopadł mnie w połowie drogi do furtki, chociaż biegłam. Złapała mnie za szyję i ciągnął do siebie.
-Richard!- krzyknął Luck pojawiający się z Madison przy furtce.
-Nie podchodź, nie odbierzesz mi jej-rzucił płaczliwym głosem przykładając mi do szyi nóż i przekręcając w jego stronę, zamarłam.
-Puść ją, nie jest niczemu winna-odpowiedziała Madison.
Próbowałam się wyszarpać ale ściskał zbyt mocno.
-OCZYWIŚCIE, ŻE NIE TO JULY!- ryknął groźnie.
-Więc chyba nie chcesz żeby July nie żyła, prawda?- policjant wyciągnął uspokajająca swoje dłonie   i postawił krok w naszą stronę.
-No dalej Richard , co zrobisz, gdy w końcu ją odnalazłeś?- Madison postawiła też krok w naszą stronę.
-Muszę się z nią przywitać-odpowiedział.
-Więc opuść nóż i przywitaj się-poprosił Terry.
Zanim się spostrzegłam odstawił nóż od mojego gardła obrócił mnie i   przytulił.
//Teraz tylko sięgnąć po ten nóż.
-Prawie mnie mieliście-odparł nagle po chwili i pociągnął mnie w stronę swojego domu znów przykładając mi nóż do gardła.-jeszcze jeden taki raz a z pewnością ja i July odejdziemy stąd na zawsze.
//Teraz moja kolej na negocjację.
-Hej Richard, może mnie w końcu pocałujesz ?-zaproponowałam.
Odmierzyłam dzielącą mnie odległość od Madison i Lucka, zdążą podbiec gdy ten będzie zajęty mną.
Spojrzał na mnie z góry, i jęknął.
-Najdroższa zapomniałem przez to wszystko o pocałunku.
W końcu  dobyłam noża i skierowałam ostrze w jego stronę.
Osłupiały od tego co zrobiłam zmarł.
-Lucy opuść to-łagodnie poprosił Luck, łapiąc mnie za rękę.
-Richardzie, zostajesz aresztowany pod zarzutem zabicia July i innych 12 ofiar, oraz możliwych gróźb.-Wyrecytował policjant wyjmując zza pasa kajdanki.
-Wszystko okej?- zapytała Madison obejmując mnie ramieniem.
-W piwnicy jest maszyna-odpowiedziałam , patrząc   jak policjanci prowadzą Richarda.-obejrzyjmy ją-zaproponowałam, kierując się w stronę domu jako pierwsza.
-Chłopaki wszystko zabezpieczą-zapewnił Luck w piwnicy oświetlając pudła.
Sięgnęłam po pudło z maszyną, obejrzeliśmy je przelotnie, pod światłem latarki. Było pewne że właściciel napisał list z po gruszkami do ankieterki.
Terry odebrał dzwoniący telefon i szybko zapewnił że zaraz tam będzie.
Wiedziałam od razu że coś się stało.
-Chodźcie mamy kolejne porwanie-spojrzał smutno na mnie-siostra Alice zniknęła.
-----------------------------------------------------------------------------------
   Tak kończy się rozdział XI.  Dzięki za przeczytanie rozdziału, zapraszam do podzielenia się waszymi  wrażeniami w komentarzach i dołączenia do "czytelnika bloga".