niedziela, 30 grudnia 2012

RozdziałVII



Rozdział VII

-Żyjesz.?- usłyszałam
Było zimno, z daleka dało się słyszeć spadające krople deszczu. Leżałam na brzuchu.
Jęknęłam i otworzyłam powoli, oczy, jedynym źródłem światła była żarówka zwisająca pod sufitem.
Rozejrzałam się po ciasnym pomieszczeniu. Po mojej lewej siedziało lustrzane odbicie oparte o ścianę z rozciętą wargą.
Spróbowałam przewrócić się na plecy, ale coś mnie blokowało i uniemożliwiało mi jaki kol wiek ruch rękami, Zaczęłam szarpać o niewidzialną przeszkodę.
-Dlaczego on nas tu trzyma? -zapytała Mickie. Udało mi się tylko siąść i wyprostować nogi.
-Zabije nas wszystkich, prawda?- dodała. Odwróciłam się w stronę głosu.
Mickie,  z zadartą głową wpatrywała się w sufit.
-Nie Micki nie zabije już więcej nikogo-odezwałam się.
-Kim on jest?- zapytałam, odzywając się po raz pierwszy. Nie usłyszała mnie
 Gdzieś dało się słyszeć kroki.
-Jasna cholera-mruknęłam do siebie.
Zaczęłam  się rozglądać. Kroki coraz bardziej się przybliżały.
-To nic nie da-odpowiedziała Mickie.
-Masz inny pomysł? -zapytałam rozglądając się na boki.
Drzwi szczęknęły i światło oślepiło naszą trójkę. W drzwiach stała zamaskowana postać.
-Czas na Ciebie, złotko-rzucił do mojego odbicia. Mickie jęknęła i zaniosła się płaczem.
Sięgnęłam nogą do mordercy i doznałam szokującego odkrycia moja noga przeszła przez postać. W tym czasie moje drugie ja szarpało się z nim.
-Lucy na podłodze leży łom! -zwróciłam się do siebie wskazując na przedmiot.
-Pobawimy się za drzwiami-oznajmił, zimnym głosem, wyrzucając swoją ofiarę poza pomieszczenie.
-Uciekaj Lucy! -wrzasnęła Mickie.
-Coś ty powiedziała? -zapytał morderca wracając do pomieszczenia.
Dojrzałam, na ziemi łom  i złapałam za przedmiot. Wzięłam zamach i rąbnęłam o głowę napastnika, który osunął się na ziemię, uwolniłam Mickie i wybiegłyśmy z pomieszczenia. Wpatrywałam się w zamaskowaną twarz mordercy.
-Kim ty jesteś do cholery! -krzyknęłam.
Ten podniósł się i wybiegł jak gdyby nigdy nic z pomieszczenia.
Zaczęłam szarpać się bezskutecznie z kajdankami-kim jesteś?!
Obudziłam się w szpitalnym łóżku. Światło słoneczne z okna oślepiało mnie w oczy. Dopiero po chwili przypomniały mi się ostatnie zdarzenie. Odrzuciłam kołdrę i obejrzałam nogę. Była obandażowana.
-Widzę, że ktoś tu się obudził-powiedziała pielęgniarka wchodząc do pustej salki.
-Jak długo spałam.?
-Wczoraj wyjęto Ci narzędzie z nogi.
-Jak długo tu zostanę.?
-Doktor, przyjdzie za 5 minut-odpowiedziała. Miałam wiele pytań do zadania
-Chwilę!- chciałam ją zatrzymać bo ta szykowała się do wyjścia.
-Doktor, wszystko wyjaśni.
Spojrzałam przez okno.
-Może pani chociaż zasłonić okno? Słońce strasznie razi.
Po półgodziny dowiedziałam się, że Policja zdążyła zatrzymać ankieterkę wraz z jej córką, szpital mogłam opuścić już nawet dzisiaj, na mojej nodze nałożone zostały szwy, które zdjęte zostaną po 2 tygodniach. Przez miesiąc nie mogłam zbytnio obciążać nogi. Kiedy wstałam z łóżka, lekko kuśtykałam. Wszystko to było niczym w porównaniu do tego co mnie czekało musiałam złożyć zeznania funkcjonariuszom.
Rodzice przyszli do mnie po wizycie doktora. Po kilku minutowym zapewnieniu, że nic mi nie jest, w końcu ulegli.
-Kaitleen strasznie to przeżyła, Alex, Matt i Alice zajmują się nią-powiedziała mama
Mimo tego, że było mi szkoda dziewczyny uśmiechnęłam sie widząc zapał przyjaciół do jej pomocy. Wyszłam ze szpitala, nie chciałam odwlekać złożenia zeznać ale byłam zbyt zmęczona.
Dojechałam do domu w pół godziny. Pod moim domem stał radiowóz  z których wysiadło dwóch umundurowanych.
-Sierżant Riggs i Terry-przedstawił się ten starszy-wiemy, że ostatnie zdarzenie silnie tobą wstrząsnęło, ale czy moglibyśmy zadać Ci kilka pytań?
//A mam inne wyjście?
-Możemy, zostawić naszą rozmowę na później ze względu na twój stan zdrowia-zaproponował młodszy.
-Wolę przeprowadzić ją teraz-szczerze odparłam i zaprosiłam sierżantów do środka.
Nie chciałam żeby ktoś litował się nade mną ze względu na jak to określił sierżant Riggs "wstrząsające" przeżycie.
Nie robiłam z siebie zaszokowanej ofiary, której oprawczyni wbiła nóż w nogę. Nie czułam się jak ktoś pokrzywdzony.
-Więc, Lucy jak to się zaczęło-zaczął Terry zasiadając w fotelu.
-Czy, ona przyznała się już do winy? -odpowiedziałam pytaniem. Wymienili ze sobą spojrzenia.
-To my tu zadajemy pytania-dał mi jasno do zrozumienia Riggs. W ogóle sprawiał wrażenie niecierpliwego.
-Wczoraj pod wieczór do drzwi zapukała kobieta.
-Czy powiadomiliście o tym policję.?-zapytał Riggs chociaż doskonale znał odpowiedz.
-Nie, początkowo nie chcieliśmy jej wpuścić.
Przystanęłam w opowiadaniu i podeszłam do okna.
-Proszę, mów dalej-odparł Terry.
Nie patrząc na nich tylko na ogród za oknem kontynuowałam.
-Wpuściliśmy ją, zapewniła, że nie grozi nam niebezpieczeństwo z jej strony.
-Czy jak kol wiek odniosła się do pożaru? -padło kolejne pytanie od Terri’ego.
-Mówiła, że to nie ona- Odpowiedziałam, odwróciłam się i oparłam o parapet.
-Czy jej córka zachowywała sie jakoś dziwnie?
Chwilę się zastanowiłam.
-była nastawiona do nas negatywnie -Riggs zaczął notować do dziennika-ale to normalne-dodałam niezbyt szybko. Spojrzał na mnie ze zgrozą i wyrwał kartkę.
-Co działo się dalej-Terry nalegał na dalsze ciąg,
-Kaitleen rzuciła sie na mnie z pięściami, później rzuciłam się na ratunek koleżance.
-Tak dalszy ciąg znamy-mruknął Riggs.
-Czy mogłabym zapytać o coś?
-Oczywiście-odparł Terry
-Co było w samochodzie?
Chwila krótkiego milczenia
-To wszystko, jak na ten czas-oznajmił starszy i skierował się do wyjścia.
Spojrzałam się tępo w okno. Terry podszedł szybko i wyjął coś z kieszeni.
-Zadzwoń-rzucił tylko kładąc na parapecie wizytówkę i szybko opuszając salon. Przerzuciłam wzrok na numer telefonu.
//”Luke Terry” tak nazywała się kolejna osoba która nie wiedziała co do końca tu się dzieje.
-----------------------------------------------------------------------------------
   Tak kończy się rozdział VII.  Dzięki za przeczytanie rozdziału, zapraszam do podzielenia się waszymi  wrażeniami w komentarzach i dołączenia do "czytelnika bloga".         

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Rozdział VI



Rozdział VI



-Na początku, chcę wiedzieć gdzie byłaś-zaczął Matt- tylko proszę Cię mów szczerze.
-Nigdy bym was nie okłamała-odpowiedziałam wpatrując się w podłogę-byłam u Richarda.
-Lucy, proszę Cię, trzymaj się z dala od niego- Alex siadł na kanapie.
-to zamierzam, po tym śnie...-odpowiedziałam siadając koło niego
-Co dokładnie Ci się przyśniło? -zapytała Alice, siadając w fotelu. Opowiedziałam im mój sen ze szczegółami.
-...Alex, co ja wtedy robiłam? -zakończyłam swoją opowieść pytaniem.
-Szczerze Luc, to nie wiem, usnęłaś, później krzyczałaś coś niezrozumiałego. Podszedłem do Ciebie, bo się zaczęłaś miotać. W podziękowaniu za moją troskę o Ciebie uderzyłaś mnie ręką, jak się pozbierałem z podłogi, trzasnęłaś już drzwiami od łazienki, resztę było jak opowiedziałaś.
-Skąd miałam nóż?- oparłam się ciężko o oparcie.
-Widocznie ktoś go zostawił.
Wpatrywałam się w sufit.
-Luc, nie odpowiadasz za swoje sny- Matt siadł koło mnie, kładąc rękę na drżących dłoniach.
-Prawie nie nadziałam go na nóż-wstałam i założyłam ręce, podchodząc do okna
-Ale tego nie zrobiłaś-Alice stanęła koło mnie
-Nic mnie nie usprawiedliwia-odwróciłam się do nich
- Było, minęło, Lucy- stwierdził Matt
Nie byłam za bardzo przekonana do pozostawienia tego w niepamięć.
-Zwalmy to na drugi plan -zaproponował Alex- dowiedziałaś się czegoś od Richarda.
-Poza tym, że nie odpowiedział szczerze na moje pytania? Nie niczego. Ktoś zapukał do drzwi.
-Jeśli...-zaczął Alex
-Tak, wiem nie wpuszczę jej-odpowiedział znudzony Matt, idąc do drzwi.
-Jasna Cholera, Alex, pomóż -Matt wrzasnął z przedpokoju.
Dało się słyszeć szamotaninę. Wykleciliśmy wszyscy troje równocześnie. Matt siłował się z drzwiami, Uderzyliśmy w  drzwi i zamknęliśmy je na zamek. 
-Kto to był Matt? -zapytała gorączkowo Alice
-Ankieterka-wyjaśnił i wyjrzał nerwowo przez okno.
--Mówiła coś?- zapytał Alex
-Jak ją zobaczyłem to od razu chciałem zamknąć drzwi.
-Myślicie że dalej tam jest?- spytała Alice patrząc to na drzwi to na okno. Jak na życzenie do drzwi rozległo się pukanie.
-Proszę otwórzcie, chcę tylko porozmawiać-błagała kobieta.
Wzięłam sprawy w swoje ręce.
-Alice, dzwoń na policję, my upewnimy się  czy wszystkie ona są dokładnie zamknięte
-Nie proszę, nie zawiadamiajcie policji! Kaitleen przekonaj ich
Kaitleen!?-cała nasza czwórka wrzasnęła zdumiona
Spojrzałam za okno i rzeczywiście dziewczyna stała koło ankieterki.
-Alex spokojnie-powtarzała Alice, obejmując rozdrażnionego chłopaka.
-Chcecie wejść, tak?!-krzyknęłam-więc wejdziecie
-Odbiło Ci?- Matt próbował mnie powstrzymać
-Może tak, może nie, pilnuj Alex’a, żeby nie zrobił  czegoś głupiego.
 -Obyśmy tego później nie żałowali-oznajmił cofając się do Alex’a.
Otworzyłam drzwi
-Serdecznie, zapraszamy-zaprosiłam uśmiechając się ironicznie, wpuszczając ich do środka. 
Alex, widząc Kaitleen zaczął napierać z całej siły aby uwolnić się z objęć przyjaciół.
-Proszę wybaczyć, ale przyjaciel ma złamane a raczej "podpalone" serce-wyjaśniłam, akcentując ostatnie dwa wyrazy.
Kobieta zmarszczyła brwi.
-To nie ja jestem odpowiedzialna za to.
-Nie śmiemy wątpić-odpowiedział jej Matt.
-Nic nie grozi wam z mojej strony-zakomunikowała Kobieta.
-Może przejdziemy do salonu-zaproponował Matt.
Tak się stało
-Proszę wybaczyć nasze maniery, ale nie zaproponuję niczego do picia-chłodno i sucho wycedził Alex wciąż świdrując wzrokiem swoją ex-dziewczynę.
-Alex, zrozum wcześniej czy później doszło by do rozstania pomiędzy nami.
-Zdecydowanie wolałbym twoje "później" -warknął.
To zabolało Kaitleen.
Ankieterka pogładziła po ramieniu dziewczynę.
-Jeśli już jesteśmy przy czasie, to nie gra on na pani korzyść -dopowiedziałam wskazując na gazetę ilustrującą jej zdjęcie z napisem "poszukiwana"
-Po co miałbym to robić? -zapytałam
-Niech lepiej Pani zapyta siebie czy ma Pani dobrego adwokata, z pewnością się Pani przyda-odpowiedziałam
-Przestań do niej tak mówić-krzyknęła Kaitleen zrywając się.
Alex zerwał się
-Lepiej usiądź- wycedził.
Kaitleen siadła, a Alex wrócił na swoje miejsce.
-Próbowałam już wcześniej, do was wejść, ale ilekroć pukałam do drzwi nie miałam odwagi w nich pozostać.
Zakryłam na chwilę dłonią oczy i przeklęłam w myślach. Obwiniałam Richarda za coś czego nie zrobił, będę musiała go przeprosić.
-Tym razem nic nie powiesz.?-zapytała Kaitleen. Zignorowałam ją.
-Co Lucy, zabrakło Ci języka w gębie.?-dopowiedziała
Alex nie wytrzymał i rzuciłby się na Kaitleen gdyby w porę  nie złapał go Matt.
Dziewczyna za to zerwała się i rzuciła na mnie
-Alice dzwoń po policję- zakomunikował Matt puszczając Alex’a.
Kaitleen okładała mnie lekko pięściami, jej mama  błagała Alice która i tak zgłaszała już przez telefon wezwanie.
Przewróciłam Kaitleen i zaczęłam obijać ją pięściami.
Kątem oka dostrzegłam jak ankieterka szykuje się do uderzenia Alice. Zerwałam się i wpadłam na nią. Uderzyliśmy o ścianę.
-Przepraszam-rzuciła i poczułam się jak w moich snach, osunęłam się wolno po ścianie, widząc jak Alex mocuje się z Kaitleen, Matt dopada ankieterkę, a Alice piszczy. Po tym ujrzałam tylko wielką ciemność.
-----------------------------------------------------------------------------------
 Tak kończy się rozdział VI.  Dzięki za przeczytanie rozdziału, zapraszam do podzielenia się waszymi  wrażeniami w komentarzach i dołączenia do "czytelnika bloga".