sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział XVI





Rozdział XVI



Dostrzegłam czarny strój Alice.

//Czy to możliwe, że ktoś zmarł?

-Cześć-odpowiedziałam.

Weszła w głąb pomieszczenia a za nią Matt wyglądający jeszcze gorze.

-Dobra-zebrałam się w sobie-co jest?-dopytałam bojąc się najgorszego.

Alice powędrowała spojrzeniem na swoje ubranie.

-Nie, nie-zaprzeczyła szybko-to z z związku z Daniel'em.

-Co?-zapytałam zdziwiona-przecież on...

-Dużo przeszliśmy nie mieliśmy czasu na odczucia…-zaczął Matt.

-Tak, teraz mam ich dostatek-odpowiedziałam poirytowana.

Chłopak chciał dotknąć mojego ramienia ale odsunęłam się w głąb poduszek. Wystarczyło mi to że skóra piekła.

-Okej-zrozumiał mój gest wiemy co czujesz.

Wtedy zebrało mi się na krzyk.

-Och czyżby?! To nie wy zabiliście dwóch ludzi! To nie wy znaleźliście się w tym koszmarze! Nic was nie dotyczy…

-Uspokój się-nakazał mi Matt.

Zaprzeczyłam kiwnięciem głowy

-Dopiero zaczynam.

Drzwi zaskrzypiały.

-Wynoś się!-nakazał Alex gdy tylko ujrzał Kaitleen.

Ta posłała mu zmęczone spojrzenie.

-Weź odpuść sobie ciągłe powtarzanie tego samego.

-Nie dociera do Ciebie?!-zapytał Matt.

-Matt-wymruczałam i spojrzałam na niego-wyjdzcie.

-No co ty jesteśmy..

-Nie, nie jesteśmy-zaprzeczyłam i uciekłam wzrokiem.

-Jutro wrócimy-poparła zaskakująco mnie Alice-Lucy musi teraz odpocząć.

Wyszli chociaż Matt i Alex sprzeciwiali się temu.

-Co z twoją mamą?-zapytłam posyłając jej niechętne spojrzenie.

-Nic-odburknęła-ja nie mam już matki.

-Nie musisz tu ze mną przesiadywać-skomentowałam gdy zaczęła podsuwać sobie krzesło.

-Wiem, ale chociaż raz dajmy sobie spokój z docinkami.

-Możesz mi powiedzieć co tak naprawdę się działo?

-Nic-pwtórzyła-moja matka okazała się trędowatą szują która uknuła spisek.

-Spisek?

-Mason miał robić za tego dobrego porządnego detektywa, a ona udawać zastraszaną, słuchaj..-odchrząknęła bo jej głos stał się piskliwy-miałam podejrzenia… ale nigdy nie wiedziałam  do końca czy to możliwe i….

-Już dobrze-zapewniła i szykując się ból pogłaskałam ją po ramieniu.

-Nie chciałam was w to mieszać, przysięgam..

-To nie twoja wina Kaitleen.

-Tak tylko, że Strace…

-Zapomnij o tym…

Nastała chwila głuchej siły.

Kaitleen odkaszlnęła

-Lucy? Przepraszam, że Cię tak traktowałam.

//Co mam Ci odpowiedzieć?

-Nie ma sprawy-wydukałam.

Chwilę patrzę na jej podkrążone oczy i przesunęłam  się robiąc miejsce na łóżku.

Ona popatrzyła na to z niechęcią ale zajęła wolne miejsce.

-Jeśli będziesz czuła ból…

-Okej-potwierdziłam wiedząc, że Kaitleen naprawdę przejmuje się moim zdrowiem.

Chwilę w milczeniu patrzyłyśmy w sufit.

-Mam szczęście, że Cię poznałam-stwierdziła sięgając za kołdrę.

-A ja Ciebie-dopowiadam na co ona parska śmiechem.

-Serio? Nie zrobiłabym dla Ciebie niczego Lucy

-Ja dla Ciebie też Kaitleen.

Tym razem obie się zaśmiałyśmy.

Nagle spoważniałam a do oczu napłynęły mi łzy. Zabiłam człowieka a moje ciało wygląda jak spalona kiełbasa. Poczułam jak skóra zaczyna mnie piec. Przymknęłam oczy nie chcąc okazywać słabości.

-Daj spokój wiem że cierpisz-usłyszałam Kaitleen która zauważyła spływające krople po moim policzku.

Siadłam nie mogąc dalej tkwiąc w takiej pozycji.

-Wyluzuj-prosi mnie nachylając się nade mną0nie mogę Cię chyba dotknąć  bo będzie piekło jeszcze bardziej..-nie słuchałam jej już więcej. To JA zabiłam dwójkę  ludzi i to JA trafię do wiezienia.

-(…) dobra trudno zabijesz mnie co najwyżej-dosłyszałam od niej. Lekko chwyciła za moją koszulkę i przyciągnęła ją do Siebie.

-Nie wierć się-poprosiła i objęła mnie.

Napięłam wszystkie mięśnie, nie czując jej dotyku.

-No już wdech, wydech-jej głos przybrał łagodny głos a ręka przejeżdżała łagodnie po moich plechach.

-Skoro mnie tak nie cierpisz, to co tu jeszcze robisz?-zapytałam po chwili Westchnęłam,

-Jestem wredną osobą nie mającą gdzie się podziać, zadowolona?

-Nie do końca-wymamrotałam.

Tkwiliśmy w uścisku już naprawdę długo.

-Richard był twoim dziadkiem?

Przytaknęła.

-Naprawdę cholernie mi wstyd-usłyszałam nad uchem i  poczułam że moja rozmówczyni dygocze.

-Wyluzuj-teraz to ja użyłam jej broni-nikt nie może Cię za to obwiniać.

-Może i masz rację-wyjęczała-to co?-zapytała puszczając mnie i ocierając mokry policzek prześpijmy się.

Drgnęłam.

-Wiesz nawiedzają mnie koszmaty-wyjaśniłam niechętnie porównując przy tym moją skórę z jej.

-Masz skórę-zapewniła z rozbawieniem.

-Nie wątpię-szepnęłam.

Ułożyliśmy się wygodnie na  łóżku.

-Nie nawidzę Cię ale-ziewnęła-dobranoc.

Nic nie odpowiedziałam wpatrzona w sufit.

-Serio? Będziesz  tak patrzeć przez całą noc?

-W śnie dzieją się dziwne rzeczy.

Westchnęła głośno i przerzuciła się na plecy.

-Nie tak dziwne jak Strace.

-Uwierz mi, że tak.

Poczułam jej zimną dłoń na mojej ręce.

Syknęłam z irytującego mrowienia.

-Pamiętasz jak się pobiłyśmy? –zapytała

-Tak, pamiętam-przytaknęłam i uśmiechnęłam się do tego wspomnienia.

-Nieźle mi wtedy przywaliłaś

-Byłam pijana-wyjaśniłam.

-No to super-zaśmiała się-pobiłaś mnie będąc pijaną, to jeszcze gorsze.

-Tak-przytaknęłam i nagle ogarnęła mnie chęć udania się w krainę snu.

-Nie możesz  stąd wyjść! Nie możesz znów tego zrobić!-obudziły mnie krzyki. Zerwałam się natychmiast.

-Hej-usłyszałam od Kaitleen i poczułam przeszywający ból w sercu. Spojrzałam na nóż i krew spływającą na pościel. Obłąkany śmiech sprawił, że wrzasnęłam.

-Hej, spokojnie-mówiła do mnie Kaitleen.

Odsunęłam się od niej i zamrugałam kilkanaście razy.

-To był tylko sen-wyjaśniła unosząc ręce-już okej-zapewniła.

Uspokoiłam oddech.

-Możemy porozmawiać?-usłyszszałyśmy Strace. Równocześnie spojrzeliśmy na nią.

-Wynoś się!-nakazała Kaitleen i zerwałaby się gdyby nie to, że złapałam ją za przedramię. Syknęłam, każde dotkniecie piekło jak ogień.

Ona jednak nie miała zamiaru się uspokajać wyszarpała się rzuciła w kierunku kobiety.

Postanowiłam ich rozdzielić. Odrzuciłam kołdrę i wyrwałam kroplówkę. Złapałam się za kredens i ustałam może kilka sekund nim osunęłam się na posadzkę.

Funkcjonariusze zaczęli odciągać Kaitleen od Strace a ja turlałam się z bólu na podłodze.

Ktoś szybko podszedł do mnie i podciągnął moje ciało na rękach.

Wrzasnęłam chcąc się wyrwać.

Ułożono mnie na łóżku a ja uniosłam z trudem głowę chcąc zobaczyć jak wyprowadzają omdlałą Strace a dziewczyna rzuca w jej kierunku obelgami.

-Wyprowadzcie ją-nakzał doktor i podszedł do mnie.

Chwilę zajęło nim powrotnie wyszedł z nakazem „spokojnego leżenia.”

-Miałaś ogromne szczęście-odezwał się Luck kilka minut po zdarzeniu. Razem Madison siedzieli wpatrzeni we mnie co jeszcze bardziej irytowało mnie.

-Jestem w stanie ciężkim nie uważam to za szczęście…

-Byłaś.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego

-Wciąż jestem.

_Twój stan, polepszył się sami lekarze są zdziwieni-odezwała się dziennikarka

-Co z Ethan’em.

-Nic, przyznał się.

Prychnęłam

-Więc ja też się przyznaję.

-Dobra pogadamy innym razem-odpowiedziała i wrzasnęła.

-Ethan chodź tu!

Sam we własnej osobie szeroko uśmiechnięty wszedł do salki.

-Zwolniliśmy go z kary-dodał Luck wstając-zostawimy Was samych na pewno macie sobie dużo do wyjaśnienia.

-Dzięki- wymamrotałam nie opuszając oczu z chłopaka

-Wiesz, że nie zabiłeś-stwierdzam.

-Nie rozmawiamy o tym-poprosił zaciskając dłonie w pięści najważniejsze, ze wszystko się już skończyło.

//Zależy dla kogo.

-Zabiłam go, zabiłam Daniel’a-tłumaczę mimo jego prośby.

-Nie-zaprzeczył ostro i usiadł bliżej-masz się o to już nigdy nie obwiniać-nakazał.

-zabiłam ich, muszę…

Nie zdążyłam bo złapał mnie za ramiona

-Nie-zaprzeczył znów-ta sprawa jest już skończona, rozumiesz?

-W takim razie co z Richard’em? O nim też chcesz zapomnieć?-zapytałam rozdrażniona jego nastawieniem do tego wszystkiego.

Puścił mnie za co byłam mu wdzięczna.

-Chcę zacząć wszystko od nowa..

-Czy to wszystko co mówiłeś o sobie jest prawdą?

-Tak-przytaknął-wszystko było prawdą, przepraszam Cię ale muszę sprawdzić co z Strace-nachylił się i musnął mój policzek.

-Cieszę się, że z tego wyjdziesz-szepnął Pozostałam sama sobie.

//Przynajmniej nikt nie będzie chciał mnie zabić.

Zaczęłam oglądać swoje ramiona. Rzeczywiście wyglądały o wiele lepiej niż ostatnio.

//Czy rzeczywiście to był koniec?

Przekręciłam głowę i dostrzegłam małą figurkę orgiami przedstawiającą różę.

Siadłam i sięgnęłam po nią.


Ciesz się ile możesz, do czasu aż mnie nie spotkasz”

Przyjaciel.

-Cholera-mruknęłam zgięłam kartkę i rzuciłam nią celnie do kosza z złym przeczuciem.

Westchnęłam.

//To jeszcze nie koniec.
--------------------------------------------------------------------------------

Tak kończy się Rozdział XVI.Dzięki za przeczytanie rozdziału i zapraszam do podzielenia się waszymi wrażeniami w komentarzach oraz dołączenia do "czytelników bloga".

piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział XV



Rozdział XV

Tak oto znów znajdowałam się w lesie pozbawiona jakiego kolwiek odczucia. Odwróciłam się w stronę płonącej chaty, której pożar już prawie pochłonął wszystko w całości.
-Lubiłem to miejsce-wyszeptał Richard gdzieś z boku.
Zerknęłam w jego stronę i wstałam bez problemu z kamiennego podłoża. Staruszek patrzył na żywioł z wyraźnym żalem.
-Rich… jestem martwa?-zapytałam z lękiem i przybliżyłam się do niego
Oderwał dopiero po chwili wzrok od domu i spojrzał ze mną z czułością.
-Będę tęsknić-szepnął a potem powoli dość nie pewnie mnie przytulił
Nie odczułam jednak niczego nawet najdrobniejszego dotyku na moim ciele.
-Rich, powiedz o co w tym chodzi-poprosiłam odsuwając się od niego i ze zdziwieniem odkryłam że zamiast leśnego otoczenia znajduję się na szpitalnym korytarzu.
Przeczesałam nerwowo włosy ręką i weszłam do oświetlonej salki.
Prawie nie osunęłam się na ziemię gdy dojrzałam Swoje własne ciało w szpitalnym łóżku.
Matt i Alice trzymali mnie za poparzone dłonie a Alex głaskał mój oparzony policzek.
Wszystko odbywało by się w Ciszy gdyby nie maszyny pracujące przy moim łóżku.
//Gdybym żyła moje serce ścisnęło by się.
Przysiadłam na materacu obok Alex’a i wpatrywałam się w moją sylwetkę.
-Alex-usłyszałam zduszony głos Alice-zostawmy już dziś Lucy i chodźmy do domu jutro rano do niej wrócimy.
Chłopak nie poruszył się wciąż głaskał mój policzek jak gdyby miało to utrzymać mnie przy życiu.
//Jeśli w ogóle była jeszcze szansa że się obudzę…
Dosłyszałam Ciche jęknięcie.
-Matt? W porządku?-zapytała z troską dziewczyna.
Spojrzałam na przyjaciela i stwierdziłam natychmiast  że Matt wygląda dużo lepiej. Lekko tylko poczerwieniona skóra na   twarzy i kilka przypadkowych skaleczeń.
-Zaraz was dogonię-mruknął Alex gdy Alice patrzyła na niego z wyczekiwaniem. Kiedy zostaliśmy tylko we dwoje usłyszałam lekki szloch.
-Przepraszam CięLucy…to wszystko przeze mnie, gdyby nie Kaitleen… gdybym się z nią nie związał wszystko potoczyło by się kompletnie inaczej-
-To nie twoja wina-odpowiedziałam mu wciąż nie odrywając oczu od  leżącej siebie
-Proszę Cię Lucy, wróć -poprosił i odchrząknął przełykając ślinę w gardle.
Nachylił się nade mną z wahaniem i musnął moje czoło.
Uśmiechnęłam się mimo wszystko.Wyszłam razem z nim z Sali nie chcąc już patrzeć na mój opłakany stan.
„Panie Doktorze, czy ona dojdzie do siebie?”
Rozejrzałam się wokół chcąc poznać źródło usłyszanego głosu.
Alex zniknął mi już na schodach ale moja ciekawość była silniejsza mimo wszystko. Odszukałam jak najszybciej odpowiedni pokój i weszłam przez niego dostrzegając rozhisteryzowaną mamę opierającą się o mojego tatę.
-Bardzo mi przykro, naprawdę postaramy się jej pomóc najbardziej jak możemy-dopowiadał doktor trzymając w ręku świstek papieru.
Podeszłam do biurka nie oczekując „dobrej wiadomości”
-No więc?-zapytałam i zerknęłam.
Wśród setek zdań dostrzegłam jak gdyby podkreślone i wytłuszczone wśród normalnego tekstu napis stan „Ciężki”
-Ciało państwa córki poparzone jest w dużym stopniu, jeśli nawet Lucy obudzi się będzie musiała otrzymywać przez jakiś czas silne preparaty na oparzenia, nie gwarantuje państwu że pozbędzie się w całości poparzeń jest to nie realne, nie mówiąc już o silnych lekach uspokajających….
Nie chcąc dalej słuchać rozprawki o moim stanie zdrowia po prostu trzaskając drzwiami wybiegłam na korytarz.Nagle upadłam i nie zdążyłam nawet pomyśleć o tym że prawdopodobnie się nie obudzę a znalazłam się pośród drzew.
Prychnęłam ze złości.
-Na co mi ten cholerny las?!-wrzasnęłam oglądając się za siebie. Usłyszałam obłąkany śmiech.
-No tak.. super… chcesz? to podejdź tu i mnie zabij w końcu i tak jestem już spalona!-nakazałam czającemu się w zaroślach  mordercy.W końcu było mi wszystko jedno obłąkany morderca podbiegnie i wsadzi mi wprost w moje nie bijące już serce ostrze.
Z oddali usłyszałam płacz dziecka.
-Morujecie kolejny raz?!-zawrzeszczałam i pobiegłam w jego stronę.
Dotarłam do polany i przez chwilę obserwowałam stado ptaków skupiające się nad czymś.
Rozejrzałam się chcąc zauważyć kolejnego psychola który tym razem zaczął mordować, ale nikogo poza gromadą ptaków tu nie było. Pozostało mi podejść do skupiska. Ptaki z łatwością odleciały od czegoś małego, na trawie rozpościerała się czerwień podobna do… krwi. 
Mały chłopczyk podziabany przez zwierzęta leżał martwy wśród traw z wbitym charakterystycznie sztyletem w sam środek serca.  Odwróciłam natychmiast wzrok i dojrzałam że ku nam zmierza czarna zakapturzona postać.
Zacisnęłam pięści i rzuciłam się ku niemu zapominając oczywiście o tym że nie istniałam już na tym świecie a byłam jedynie hologramem. Przeszłam więc przez postać i zarwałam w ziemię.
Poirytowana patrzyłam na to jak Richard którym okazała się być postać lekko nerwowym ruchem zabiera zwłoki i wędruje z nimi w stronę chaty.  Do oczu napłynęły mi łzy i popadłam w totalną histerię. Dlaczego byłam uczestnikiem tego koszmaru? Dlaczego w każdym śnie tkwiłam w tym lesie? Co na tym zyskiwałam? Teraz leżałam w szpitalnym łóżku wyglądająca jak zwęglony kawał gruzu a moja psychika wysiadała już na całego.
-Chwila-poprosiłam siebie samą odgarniając kosmyki włosów za ucho i zaczęłam analizować wszystko to co miało miejsce.
//Wszystko zaczęło się od matki Kaitleen, po tem Mason zaoferował pomoc a okazał się tak naprawdę mordercą a Richard jego wspólnikiem.
Przejechałam po twarzy kilka razy i znów skupiłam się na łączeniu wątków.
//Skoro Kaitleen zarzuciła mi że zabiłam jej dziadka oznacza to że…
Zerwałam się na równe nogi
-RICHARD JEST DZIADKIEM KAITLEEN?!
//Nie to nie możliwe.
Coś silnie ukuło mnie w głowę na tyle aż musiałam znów usiąść.
Szybko przewracałam oczami dalej wszystko łącząc.
-O cholera… jasna cholera…Stace jest córką Richarda.
I znów kolejne ukucie jak gdyby było potwierdzeniem mojego rozumowania.
Położyłam się zaczynając się  nagle dusić i odczułam że cała moja skóra  okropnie zaczyna mnie piec. W końcu wrzasnęłam i zaczęłam miotać się na wszystkie strony.
-Lucy, Lucy już dobrze jesteś bezpieczna…
-Zgaś to!-nakazałam usłyszanemu głosowi. Ktoś mnie podtrzymywał.
-Jesteś w szpitalu…-dosłyszałam tylko a potem poczułam ukucie po którym natychmiast zasnęłam, a raczej kolejny raz wylądowałam gdzieś. Rozejrzałam się z wdzięcznością bo nie dopatrzyłam się drzew w których dalszym stopniu miałam już dosyć. Lekko drżałam na całym ciele co mnie cieszyło, była to oznaka bowiem, że była by możliwość wrócenia do rzeczywistości i zakończenia tego porąbanego koszmaru. Czułam strach, podniosłam się z ciemnej i zimnej podłogi.
-Ten chłopak miał pięć lat, nie powinieneś go zabijać!-usłyszałam dziewczęcy krzyk.
-Co  do cholery-wymruczałam i wstałam dla zachowania równowagi ze zdziwieniem tak po prostu oparłam się o ścianę dostrzegłam czerwoną
sukienkę i skojarzyłam od razu Jane.
-Nie miałem innego wyboru!-zawrzeszczał Mason.
-Ja pierdzielę-skomentowałam odbijając się od ściany-co tym razem?
-On go znajdzie…tato…-wypowiedziała a ja wytrzeszczyłam oczy.
-Co?! To jest twój ojciec?-zapytałam wskazując na Scoot’a.
Złapałam się z wrażenia za głowę i obserwowałam dalszą scenkę.
Łomotanie do drzwi sprawiło że obydwoje podskoczyli.
-Ty sukinsynu-wrzasnął Richard którego wpuścił Mason i doszło do przepychanki.
Jane stała tylko i obserwowała walkę mężczyzn nie reagowała sprawiała wrażenie nie do końca normalnej.
-Zabiję Cię słyszysz!-wrzasnął Rich i wystrzelił z pistoletu.
Usłyszałam krztuszenie.
Spojrzałam jak Jane upada na kolana a z ust wylewa się krew.
//Więc to Richard zabił Jane…
Jej zabójca doskoczył do niej i zaczął coś bełkotać Mason wpatrywał się tylko ponuro w swoją umierającą córkę a potem zniknął na chwilę do innego pokoju.
-Jane nie zasypiaj, słyszysz?-powtarzał Richard do i tak już nie żyjącej osoby.
Patrzyłam na to wszystko i pamiętałam dokładnie rozmowę z Richard’em gdy opowiadał że ktoś dopuścił się morderstwa jego ukochanej.
Teraz już wiedziałam że to on sam ją zabił. Poczułam zapach spalenizny.
-O nie znów?!-wrzasnęłam na siebie i  upadłam na podłogę.
Teraz oprócz szarpania zdobyłam się na otworzenie oczu wszystko stało się takie jasne, a postacie były rozmazane jak gdyby spowiła  ich mgła.
-Hej, hej to ja Alex-ujawniła się jakaś postać ale nie mogłam skupić się  na niczym, czułam się jak gdyby wpadła w ogromny obszar ognia i nie mogłam się z niego wydostać w żaden sposób.
-Zgaś to Alex!-nakazałam błagająco.
-No ale Lucy…
I znów mocne ukucie w ramie i odpłynięcie.
Teraz siedziałam koło swojego ciała i widziałam jak personel szpitalny biegał wokół mojego łóżka, Alex cicho szlocha.
-Wyluzuj-poprosiłam chociaż wiedziałam że mnie nie słyszy a to co mówię nie trzyma się w ogóle sensu-nic mi nie będzie.
-Alex-usłyszałam Kaitleen za nami.
Spojrzałam na bladą cerę.
//Ciekawe co z jej mamą.
-Chodź- poprosiła i zaplotła swoją dłoń na jego ręku-nie pomożesz jej w taki sposób
-W końcu powiedziałaś coś mądrego Kaitleen-skomentowałam i wyszliśmy wszyscy troje z Sali.
-Alex, wiem że teraz najważniejsza jest dla Ciebie Lucy…
-Puść mnie-warknął cicho Alex-szarpiąc się z Kaitleen
-Alex, Al.-powtarzała nie chcąc puścić. Alex’owi po prostu puściły już nerwy. Chwilę jeszcze szarpał się z dziewczyną aż w końcu zaniósł się płaczem i szlochaniem.
-Po prostu chcę żeby wróciła-poprosił będąc już w ramionach Kaitleen.
Westchnęłam cicho
//Gdybym się postarała może wróciłabym do swojego ciała.
Spojrzałam z korytarza na swoje łóżko i pozostawiłam Alex’a samego z dziewczyną. Chciałam sprawdzić jak wygląda stan zdrowia Strace. Strace która okazała się kolejną szurniętą psycholką chcącą za wszelką cenę zamordować któregoś z nas. Ku zdziwieniu Strace tkwiła zapłakana w swoim szpitalnym łóżku kilka nacięć zdobiła jej twarz. Czułam do niej wstręt.
// dobrze że zaczynałam coś czuć…
Zasyczałam czując jak gdyby ktoś przez chwilę przykładał coś gorącego do mojej skóry.
-Tylko nie mów że znów się zaczyna-poprosiłam na głos oglądając „poparzone” miejsce.
Wyszłam z Sali  i przeszłam pośpiesznie do swojego ciała.
-Nawet nie waż się znów tego powtarzać!-nakazałam sama sobie i wrzasnęłam czując jak gdyby skóra rozchodziła mi się na twarzy.
-Już, już Lucy spokojnie-nasłuchiwałam uspokojeń czyjegoś głosu.
//Znów „piekarnik”
-Zgaś to-wyjęczałam.
-Lu?! To ja Alex-usłyszałam z drugiej strony.
Zaciskałam oczy z nie wyobrażalnego odczucia gorąca.
-Nic Ci nie jest-kontynuował rozpaczliwie.
Nagle nie trzęsło mnie już z nagłego ataku parzenia tylko złości.
Otworzyłam szeroko oczy, nade mną nachylał się ktoś nieznajomy i Alex.
Dojrzałam za nim Kaitleen.
Bez zapowiedzi dalej czując jak gdybym siedziała w rozpalonym piekarniku rzuciłam się na  sama nie wiedziałam kogo.
Nieznajomy i ktoś jeszcze zareagowali tak natychmiast że nie miałam nawet szansy na zmienienie pozycji.
Kątem oka dostrzegłam strzykawkę.
-Nie-mocno zaprzeczyłam głową-proszę nie ,nie rób tego, proszę no!-wykrzyczałam ostatnie słowo bo poczułam ukucie.
Zaniosłam się ogromnym płaczem i opadłam nieprzytomna głową na kogoś ramie.
-To nie ma sensu!-zaprzeczyłam gdy otworzyłam oczy.Kilka ptaków przelatywało właśnie na zupełnie pustym niebie.
Podparłam się łokciem i rozejrzałam po polanie.
//A co jeśli się z stąd nie  ruszę?
Postanowiłam to wypróbować.
Leżałam tak bez prawie żadnego ruchu.
Wiedziałam że gdy „wrócę” będę musiała wytrzymać narastające pieczenie bo inaczej w żadnym wypadku nie wydostanę się z tego koszmaru. Ciekawa byłam czy nie straciłam zmysłów do końca.
-Zajmę się moją psychiką gdy powrócę do rzeczywistości.
„Co z nią dalej Panie doktorze?”
„Proszę być dobrej myśli”
Kilka razy potrzasnęłam głową
To nie było normalne usłyszeć głosy w głowie.
-Jak mam się stąd wydostać do cholery?-bezycznne leżenie na trawie nic nie  dawało. Wstałam więc z Ziemi.
-Co? Znów mam iść do tej chaty?-zaporoponowałam na głos niezbyt entuzjastycznie.
‘’Podam jej środek pobudzający, proszę ją przytrzymać”
-Tak super, teraz chcesz mnie pobudzić? -zapytałam i opadłam na Ziemię.
Otworzyłam znów oczy leżałam spokojnie mimo tego że skóra trochę piekła nie dawałam tego po sobie poznać bo to wiązało się zapewne z kolejnym wstrzyknięciem.
Krążyłam jak najwolniej wzrokiem pomiędzy ludźmi jacy mnie otaczali. Czułam jak po moim ciele wędruje setki nieznanej mi siły a ja mam ochotę wyskoczyć z łóżka.
Tak właśnie wpływała na mnie adrenalina. Opuściłam głowę na dół
-Lucy?-usłyszałam swoją mamę-
Schowałam ręce pod kołdrę żeby nikt nie dostrzegł nagłych drgawek.
//Tylko spokojnie.
-Lucy-nie ustąpiła a ja powoli podniosłam spojrzenie na mnie. Jej oczy lśniły a ja najchętniej dałabym jej teraz się popłakać.
Znów opuściłam głowę.
-Czy możemy zostać z córką sami przez chwilę.
-Nie-odpowiedziałam głośno i wyraźnie za kogoś z personelu, ostatnią rzeczą jaką chciałam teraz zrobić to rozmowa z nimi. Wiedziałam że każdy teraz wpatruje się we mnie i tylko czeka aż coś dopowiem tak się jednak nie stało siedziałam taka zgięta nie ujawniając grymasu bólu jeśli mógł on widnieć na mojej poparzonej twarzy.
-Lucy…-tym razem mama podeszła do mnie blisko
//Zbyt blisko.
Po dotknięciu mojego ramienia nachyliła się nade mną i nim zdążyła o co kol wiek poprosić złapałam natychmiast za jej kurtkę.
-Nie nie Lucy-powtarzał lekarz i próbował oderwać mój dotyk od niej.-nie zbliżaj się do mnie nigdy więcej -wywarczałam lekceważąco i szybko ją puściłam.-chcę zostać sama.
-Obawiam się, że to nie możliwe-odpowiedział spokojnie doktor odsuwając się ode mnie
Spojrzałam na niego z gniewem.
Znów ułożyłam się na łóżku i przykryłam kołdrą nie słuchając jego dalszego bełkotu. Skóra paliła mnie ale nie poświęcałam temu uwagi.
//Wyglądasz koszmarnie
-….zostawię was już samych pacjenci czekają-dosłyszałam w końcu cała delegacja rozeszła się z Sali. Zostali „tylko” moi „rodzice” Alex i Kaitleen.
-Jak się czujesz?-zapytała mama sięgając do mojego trzęsącego się pod wpływem zastrzyku ramienia.
Przymknęłam oczy.
-Wynoś się-odpowiedziałam.
Ona w odpowiedzi przysiadła na materacu.
-Lucy, razem z mamą tak się o Ciebie baliśmy-zaczął ojciec.
-Nie dociera?! Wynoście się-nakazałam ręką drzwi i patrzyłam to na jednego to na drugiego.
Oni wymienili spojrzenia i zgodnie bez głośnie uznali że należy zostawić mnie samą.
-Kochamy Cię Lucy-wyznała mama i nachyliła się chcąc pocałować mnie na pożegnanie odsunęłam od niej twarz a ta tylko przez chwilkę dotknęła mojego policzka.
//Spalonego policzka.
Gdy drzwi zamknęły się za nimi, przywaliłam głową w ramię łóżka.
-A czego chcecie wy?-zapytałam pozostałych dopiero wtedy gdy uporałam się przed wpadnięciem w atak gniewu.
-Daj spokój-poprosiła cicho Kaitleen wciąż patrząc na mnie.
-Przyszłaś się pośmiać? -wymruczałam i uśmiechnęłam się lekko dosłownie na sekundę do drzwi w które się wpatrywałam.
-Sprawdzę co z Strace-ostatnie jej słowo utkwiło mi w pamięci gdy trzasnęła drzwiami nastała krótka cisza.
-Co z Matt’em?-zapytałam zaciskając ręce w pięści.
-W porządku, nic mu nie jest-odpowiedział Alex.
Zdobyłam się na to żeby spojrzeć przez chwilę na niego.
-Wyglądam jak…-zaczęłam
-Wyglądasz normalnie-wtrącił się szybko
-Nie-zaprzeczyłam-wyglądam jak spalony ziemniak.
Oboje zaśmialiśmy się.
Alex odetchnął  z ulgą.
-Zrób mi miejsce-poprosił i ułożył się koło mnie.
-Ile czasu byłam nie przytomna?
-Dwa tygodnie-wymruczał
//Cholera
-Co z Mason’em?
-Nie martw się-poprosił – nie musisz się o nic martwić
//Mason nie żyje.
-Co z Ethan’em?
-Lucy-jęknął-dopiero co wróciłaś z zaświatów.
//Nic się nie zmieniło.
-Cześć- usłyszałam cichy  głos spod drzwi a moje serce zabiło trochę szybciej.
------------------------------------------------------------------------------------------
Tak kończy się Rozdział XV.Dzięki za przeczytanie rozdziału i zapraszam do podzielenia się waszymi wrażeniami w komentarzach oraz dołączenia do "czytelników bloga".