Rozdział XVI
Dostrzegłam
czarny strój Alice.
//Czy to
możliwe, że ktoś zmarł?
-Cześć-odpowiedziałam.
Weszła w
głąb pomieszczenia a za nią Matt wyglądający jeszcze gorze.
-Dobra-zebrałam
się w sobie-co jest?-dopytałam bojąc się najgorszego.
Alice
powędrowała spojrzeniem na swoje ubranie.
-Nie,
nie-zaprzeczyła szybko-to z z związku z Daniel'em.
-Co?-zapytałam
zdziwiona-przecież on...
-Dużo
przeszliśmy nie mieliśmy czasu na odczucia…-zaczął Matt.
-Tak, teraz
mam ich dostatek-odpowiedziałam poirytowana.
Chłopak
chciał dotknąć mojego ramienia ale odsunęłam się w głąb poduszek. Wystarczyło mi to że
skóra piekła.
-Okej-zrozumiał
mój gest wiemy co czujesz.
Wtedy
zebrało mi się na krzyk.
-Och
czyżby?! To nie wy zabiliście dwóch ludzi! To nie wy znaleźliście się w tym
koszmarze! Nic was nie dotyczy…
-Uspokój
się-nakazał mi Matt.
Zaprzeczyłam
kiwnięciem głowy
-Dopiero
zaczynam.
Drzwi
zaskrzypiały.
-Wynoś
się!-nakazał Alex gdy tylko ujrzał Kaitleen.
Ta posłała
mu zmęczone spojrzenie.
-Weź odpuść
sobie ciągłe powtarzanie tego samego.
-Nie dociera
do Ciebie?!-zapytał Matt.
-Matt-wymruczałam
i spojrzałam na niego-wyjdzcie.
-No co ty
jesteśmy..
-Nie, nie
jesteśmy-zaprzeczyłam i uciekłam wzrokiem.
-Jutro
wrócimy-poparła zaskakująco mnie Alice-Lucy musi teraz odpocząć.
Wyszli
chociaż Matt i Alex sprzeciwiali się temu.
-Co z twoją
mamą?-zapytłam posyłając jej niechętne spojrzenie.
-Nic-odburknęła-ja
nie mam już matki.
-Nie musisz
tu ze mną przesiadywać-skomentowałam gdy zaczęła podsuwać sobie krzesło.
-Wiem, ale
chociaż raz dajmy sobie spokój z docinkami.
-Możesz mi
powiedzieć co tak naprawdę się działo?
-Nic-pwtórzyła-moja
matka okazała się trędowatą szują która uknuła spisek.
-Spisek?
-Mason miał
robić za tego dobrego porządnego detektywa, a ona udawać zastraszaną,
słuchaj..-odchrząknęła bo jej głos stał się piskliwy-miałam podejrzenia… ale
nigdy nie wiedziałam do końca czy to
możliwe i….
-Już dobrze-zapewniła
i szykując się ból pogłaskałam ją po ramieniu.
-Nie chciałam
was w to mieszać, przysięgam..
-To nie twoja
wina Kaitleen.
-Tak tylko,
że Strace…
-Zapomnij o
tym…
Nastała
chwila głuchej siły.
Kaitleen
odkaszlnęła
-Lucy?
Przepraszam, że Cię tak traktowałam.
//Co mam Ci
odpowiedzieć?
-Nie ma
sprawy-wydukałam.
Chwilę
patrzę na jej podkrążone oczy i przesunęłam się robiąc miejsce na łóżku.
Ona popatrzyła
na to z niechęcią ale zajęła wolne miejsce.
-Jeśli
będziesz czuła ból…
-Okej-potwierdziłam
wiedząc, że Kaitleen naprawdę przejmuje się moim zdrowiem.
Chwilę w
milczeniu patrzyłyśmy w sufit.
-Mam
szczęście, że Cię poznałam-stwierdziła sięgając za kołdrę.
-A ja
Ciebie-dopowiadam na co ona parska śmiechem.
-Serio? Nie
zrobiłabym dla Ciebie niczego Lucy
-Ja dla
Ciebie też Kaitleen.
Tym razem
obie się zaśmiałyśmy.
Nagle spoważniałam
a do oczu napłynęły mi łzy. Zabiłam człowieka a moje ciało wygląda jak spalona
kiełbasa. Poczułam jak skóra zaczyna mnie piec. Przymknęłam oczy nie chcąc
okazywać słabości.
-Daj spokój
wiem że cierpisz-usłyszałam Kaitleen która zauważyła spływające krople po moim
policzku.
Siadłam nie
mogąc dalej tkwiąc w takiej pozycji.
-Wyluzuj-prosi
mnie nachylając się nade mną0nie mogę Cię chyba dotknąć bo będzie piekło jeszcze bardziej..-nie
słuchałam jej już więcej. To JA zabiłam dwójkę
ludzi i to JA trafię do wiezienia.
-(…) dobra
trudno zabijesz mnie co najwyżej-dosłyszałam od niej. Lekko chwyciła za moją
koszulkę i przyciągnęła ją do Siebie.
-Nie wierć
się-poprosiła i objęła mnie.
Napięłam
wszystkie mięśnie, nie czując jej dotyku.
-No już
wdech, wydech-jej głos przybrał łagodny głos a ręka przejeżdżała łagodnie po
moich plechach.
-Skoro mnie
tak nie cierpisz, to co tu jeszcze robisz?-zapytałam po chwili Westchnęłam,
-Jestem
wredną osobą nie mającą gdzie się podziać, zadowolona?
-Nie do
końca-wymamrotałam.
Tkwiliśmy w
uścisku już naprawdę długo.
-Richard był
twoim dziadkiem?
Przytaknęła.
-Naprawdę
cholernie mi wstyd-usłyszałam nad uchem i
poczułam że moja rozmówczyni dygocze.
-Wyluzuj-teraz
to ja użyłam jej broni-nikt nie może Cię za to obwiniać.
-Może i masz
rację-wyjęczała-to co?-zapytała puszczając mnie i ocierając mokry policzek
prześpijmy się.
Drgnęłam.
-Wiesz
nawiedzają mnie koszmaty-wyjaśniłam niechętnie porównując przy tym moją skórę z
jej.
-Masz
skórę-zapewniła z rozbawieniem.
-Nie
wątpię-szepnęłam.
Ułożyliśmy
się wygodnie na łóżku.
-Nie nawidzę
Cię ale-ziewnęła-dobranoc.
Nic nie
odpowiedziałam wpatrzona w sufit.
-Serio?
Będziesz tak patrzeć przez całą noc?
-W śnie
dzieją się dziwne rzeczy.
Westchnęła
głośno i przerzuciła się na plecy.
-Nie tak
dziwne jak Strace.
-Uwierz mi,
że tak.
Poczułam jej
zimną dłoń na mojej ręce.
Syknęłam z
irytującego mrowienia.
-Pamiętasz jak
się pobiłyśmy? –zapytała
-Tak,
pamiętam-przytaknęłam i uśmiechnęłam się do tego wspomnienia.
-Nieźle mi
wtedy przywaliłaś
-Byłam
pijana-wyjaśniłam.
-No to
super-zaśmiała się-pobiłaś mnie będąc pijaną, to jeszcze gorsze.
-Tak-przytaknęłam
i nagle ogarnęła mnie chęć udania się w krainę snu.
-Nie
możesz stąd wyjść! Nie możesz znów tego
zrobić!-obudziły mnie krzyki. Zerwałam się natychmiast.
-Hej-usłyszałam
od Kaitleen i poczułam przeszywający ból w sercu. Spojrzałam na nóż i krew
spływającą na pościel. Obłąkany śmiech sprawił, że wrzasnęłam.
-Hej,
spokojnie-mówiła do mnie Kaitleen.
Odsunęłam
się od niej i zamrugałam kilkanaście razy.
-To był
tylko sen-wyjaśniła unosząc ręce-już okej-zapewniła.
Uspokoiłam
oddech.
-Możemy
porozmawiać?-usłyszszałyśmy Strace. Równocześnie spojrzeliśmy na nią.
-Wynoś
się!-nakazała Kaitleen i zerwałaby się gdyby nie to, że złapałam ją za
przedramię. Syknęłam, każde dotkniecie piekło jak ogień.
Ona jednak
nie miała zamiaru się uspokajać wyszarpała się rzuciła w kierunku kobiety.
Postanowiłam
ich rozdzielić. Odrzuciłam kołdrę i wyrwałam kroplówkę. Złapałam się za kredens
i ustałam może kilka sekund nim osunęłam się na posadzkę.
Funkcjonariusze
zaczęli odciągać Kaitleen od Strace a ja turlałam się z bólu na podłodze.
Ktoś szybko
podszedł do mnie i podciągnął moje ciało na rękach.
Wrzasnęłam
chcąc się wyrwać.
Ułożono mnie
na łóżku a ja uniosłam z trudem głowę chcąc zobaczyć jak wyprowadzają omdlałą
Strace a dziewczyna rzuca w jej kierunku obelgami.
-Wyprowadzcie
ją-nakzał doktor i podszedł do mnie.
Chwilę
zajęło nim powrotnie wyszedł z nakazem „spokojnego leżenia.”
-Miałaś
ogromne szczęście-odezwał się Luck kilka minut po zdarzeniu. Razem Madison siedzieli
wpatrzeni we mnie co jeszcze bardziej irytowało mnie.
-Jestem w
stanie ciężkim nie uważam to za szczęście…
-Byłaś.
Zmarszczyłam
brwi i spojrzałam na niego
-Wciąż
jestem.
_Twój stan,
polepszył się sami lekarze są zdziwieni-odezwała się dziennikarka
-Co z Ethan’em.
-Nic,
przyznał się.
Prychnęłam
-Więc ja też
się przyznaję.
-Dobra
pogadamy innym razem-odpowiedziała i wrzasnęła.
-Ethan chodź
tu!
Sam we
własnej osobie szeroko uśmiechnięty wszedł do salki.
-Zwolniliśmy
go z kary-dodał Luck wstając-zostawimy Was samych na pewno macie sobie dużo do
wyjaśnienia.
-Dzięki-
wymamrotałam nie opuszając oczu z chłopaka
-Wiesz, że
nie zabiłeś-stwierdzam.
-Nie rozmawiamy
o tym-poprosił zaciskając dłonie w pięści najważniejsze, ze wszystko się już
skończyło.
//Zależy dla
kogo.
-Zabiłam go,
zabiłam Daniel’a-tłumaczę mimo jego prośby.
-Nie-zaprzeczył
ostro i usiadł bliżej-masz się o to już nigdy nie obwiniać-nakazał.
-zabiłam
ich, muszę…
Nie zdążyłam
bo złapał mnie za ramiona
-Nie-zaprzeczył
znów-ta sprawa jest już skończona, rozumiesz?
-W takim
razie co z Richard’em? O nim też chcesz zapomnieć?-zapytałam rozdrażniona jego
nastawieniem do tego wszystkiego.
Puścił mnie
za co byłam mu wdzięczna.
-Chcę zacząć
wszystko od nowa..
-Czy to
wszystko co mówiłeś o sobie jest prawdą?
-Tak-przytaknął-wszystko
było prawdą, przepraszam Cię ale muszę sprawdzić co z Strace-nachylił się i
musnął mój policzek.
-Cieszę się,
że z tego wyjdziesz-szepnął Pozostałam sama sobie.
//Przynajmniej
nikt nie będzie chciał mnie zabić.
Zaczęłam
oglądać swoje ramiona. Rzeczywiście wyglądały o wiele lepiej niż ostatnio.
//Czy
rzeczywiście to był koniec?
Przekręciłam
głowę i dostrzegłam małą figurkę orgiami przedstawiającą różę.
Siadłam i sięgnęłam
po nią.
„Ciesz się ile możesz, do czasu aż mnie nie
spotkasz”
Przyjaciel.
-Cholera-mruknęłam
zgięłam kartkę i rzuciłam nią celnie do kosza z złym przeczuciem.
Westchnęłam.
//To jeszcze
nie koniec.
--------------------------------------------------------------------------------
Tak kończy się Rozdział XVI.Dzięki za przeczytanie rozdziału i zapraszam do podzielenia się waszymi wrażeniami w komentarzach oraz dołączenia do "czytelników bloga".