sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział XVI





Rozdział XVI



Dostrzegłam czarny strój Alice.

//Czy to możliwe, że ktoś zmarł?

-Cześć-odpowiedziałam.

Weszła w głąb pomieszczenia a za nią Matt wyglądający jeszcze gorze.

-Dobra-zebrałam się w sobie-co jest?-dopytałam bojąc się najgorszego.

Alice powędrowała spojrzeniem na swoje ubranie.

-Nie, nie-zaprzeczyła szybko-to z z związku z Daniel'em.

-Co?-zapytałam zdziwiona-przecież on...

-Dużo przeszliśmy nie mieliśmy czasu na odczucia…-zaczął Matt.

-Tak, teraz mam ich dostatek-odpowiedziałam poirytowana.

Chłopak chciał dotknąć mojego ramienia ale odsunęłam się w głąb poduszek. Wystarczyło mi to że skóra piekła.

-Okej-zrozumiał mój gest wiemy co czujesz.

Wtedy zebrało mi się na krzyk.

-Och czyżby?! To nie wy zabiliście dwóch ludzi! To nie wy znaleźliście się w tym koszmarze! Nic was nie dotyczy…

-Uspokój się-nakazał mi Matt.

Zaprzeczyłam kiwnięciem głowy

-Dopiero zaczynam.

Drzwi zaskrzypiały.

-Wynoś się!-nakazał Alex gdy tylko ujrzał Kaitleen.

Ta posłała mu zmęczone spojrzenie.

-Weź odpuść sobie ciągłe powtarzanie tego samego.

-Nie dociera do Ciebie?!-zapytał Matt.

-Matt-wymruczałam i spojrzałam na niego-wyjdzcie.

-No co ty jesteśmy..

-Nie, nie jesteśmy-zaprzeczyłam i uciekłam wzrokiem.

-Jutro wrócimy-poparła zaskakująco mnie Alice-Lucy musi teraz odpocząć.

Wyszli chociaż Matt i Alex sprzeciwiali się temu.

-Co z twoją mamą?-zapytłam posyłając jej niechętne spojrzenie.

-Nic-odburknęła-ja nie mam już matki.

-Nie musisz tu ze mną przesiadywać-skomentowałam gdy zaczęła podsuwać sobie krzesło.

-Wiem, ale chociaż raz dajmy sobie spokój z docinkami.

-Możesz mi powiedzieć co tak naprawdę się działo?

-Nic-pwtórzyła-moja matka okazała się trędowatą szują która uknuła spisek.

-Spisek?

-Mason miał robić za tego dobrego porządnego detektywa, a ona udawać zastraszaną, słuchaj..-odchrząknęła bo jej głos stał się piskliwy-miałam podejrzenia… ale nigdy nie wiedziałam  do końca czy to możliwe i….

-Już dobrze-zapewniła i szykując się ból pogłaskałam ją po ramieniu.

-Nie chciałam was w to mieszać, przysięgam..

-To nie twoja wina Kaitleen.

-Tak tylko, że Strace…

-Zapomnij o tym…

Nastała chwila głuchej siły.

Kaitleen odkaszlnęła

-Lucy? Przepraszam, że Cię tak traktowałam.

//Co mam Ci odpowiedzieć?

-Nie ma sprawy-wydukałam.

Chwilę patrzę na jej podkrążone oczy i przesunęłam  się robiąc miejsce na łóżku.

Ona popatrzyła na to z niechęcią ale zajęła wolne miejsce.

-Jeśli będziesz czuła ból…

-Okej-potwierdziłam wiedząc, że Kaitleen naprawdę przejmuje się moim zdrowiem.

Chwilę w milczeniu patrzyłyśmy w sufit.

-Mam szczęście, że Cię poznałam-stwierdziła sięgając za kołdrę.

-A ja Ciebie-dopowiadam na co ona parska śmiechem.

-Serio? Nie zrobiłabym dla Ciebie niczego Lucy

-Ja dla Ciebie też Kaitleen.

Tym razem obie się zaśmiałyśmy.

Nagle spoważniałam a do oczu napłynęły mi łzy. Zabiłam człowieka a moje ciało wygląda jak spalona kiełbasa. Poczułam jak skóra zaczyna mnie piec. Przymknęłam oczy nie chcąc okazywać słabości.

-Daj spokój wiem że cierpisz-usłyszałam Kaitleen która zauważyła spływające krople po moim policzku.

Siadłam nie mogąc dalej tkwiąc w takiej pozycji.

-Wyluzuj-prosi mnie nachylając się nade mną0nie mogę Cię chyba dotknąć  bo będzie piekło jeszcze bardziej..-nie słuchałam jej już więcej. To JA zabiłam dwójkę  ludzi i to JA trafię do wiezienia.

-(…) dobra trudno zabijesz mnie co najwyżej-dosłyszałam od niej. Lekko chwyciła za moją koszulkę i przyciągnęła ją do Siebie.

-Nie wierć się-poprosiła i objęła mnie.

Napięłam wszystkie mięśnie, nie czując jej dotyku.

-No już wdech, wydech-jej głos przybrał łagodny głos a ręka przejeżdżała łagodnie po moich plechach.

-Skoro mnie tak nie cierpisz, to co tu jeszcze robisz?-zapytałam po chwili Westchnęłam,

-Jestem wredną osobą nie mającą gdzie się podziać, zadowolona?

-Nie do końca-wymamrotałam.

Tkwiliśmy w uścisku już naprawdę długo.

-Richard był twoim dziadkiem?

Przytaknęła.

-Naprawdę cholernie mi wstyd-usłyszałam nad uchem i  poczułam że moja rozmówczyni dygocze.

-Wyluzuj-teraz to ja użyłam jej broni-nikt nie może Cię za to obwiniać.

-Może i masz rację-wyjęczała-to co?-zapytała puszczając mnie i ocierając mokry policzek prześpijmy się.

Drgnęłam.

-Wiesz nawiedzają mnie koszmaty-wyjaśniłam niechętnie porównując przy tym moją skórę z jej.

-Masz skórę-zapewniła z rozbawieniem.

-Nie wątpię-szepnęłam.

Ułożyliśmy się wygodnie na  łóżku.

-Nie nawidzę Cię ale-ziewnęła-dobranoc.

Nic nie odpowiedziałam wpatrzona w sufit.

-Serio? Będziesz  tak patrzeć przez całą noc?

-W śnie dzieją się dziwne rzeczy.

Westchnęła głośno i przerzuciła się na plecy.

-Nie tak dziwne jak Strace.

-Uwierz mi, że tak.

Poczułam jej zimną dłoń na mojej ręce.

Syknęłam z irytującego mrowienia.

-Pamiętasz jak się pobiłyśmy? –zapytała

-Tak, pamiętam-przytaknęłam i uśmiechnęłam się do tego wspomnienia.

-Nieźle mi wtedy przywaliłaś

-Byłam pijana-wyjaśniłam.

-No to super-zaśmiała się-pobiłaś mnie będąc pijaną, to jeszcze gorsze.

-Tak-przytaknęłam i nagle ogarnęła mnie chęć udania się w krainę snu.

-Nie możesz  stąd wyjść! Nie możesz znów tego zrobić!-obudziły mnie krzyki. Zerwałam się natychmiast.

-Hej-usłyszałam od Kaitleen i poczułam przeszywający ból w sercu. Spojrzałam na nóż i krew spływającą na pościel. Obłąkany śmiech sprawił, że wrzasnęłam.

-Hej, spokojnie-mówiła do mnie Kaitleen.

Odsunęłam się od niej i zamrugałam kilkanaście razy.

-To był tylko sen-wyjaśniła unosząc ręce-już okej-zapewniła.

Uspokoiłam oddech.

-Możemy porozmawiać?-usłyszszałyśmy Strace. Równocześnie spojrzeliśmy na nią.

-Wynoś się!-nakazała Kaitleen i zerwałaby się gdyby nie to, że złapałam ją za przedramię. Syknęłam, każde dotkniecie piekło jak ogień.

Ona jednak nie miała zamiaru się uspokajać wyszarpała się rzuciła w kierunku kobiety.

Postanowiłam ich rozdzielić. Odrzuciłam kołdrę i wyrwałam kroplówkę. Złapałam się za kredens i ustałam może kilka sekund nim osunęłam się na posadzkę.

Funkcjonariusze zaczęli odciągać Kaitleen od Strace a ja turlałam się z bólu na podłodze.

Ktoś szybko podszedł do mnie i podciągnął moje ciało na rękach.

Wrzasnęłam chcąc się wyrwać.

Ułożono mnie na łóżku a ja uniosłam z trudem głowę chcąc zobaczyć jak wyprowadzają omdlałą Strace a dziewczyna rzuca w jej kierunku obelgami.

-Wyprowadzcie ją-nakzał doktor i podszedł do mnie.

Chwilę zajęło nim powrotnie wyszedł z nakazem „spokojnego leżenia.”

-Miałaś ogromne szczęście-odezwał się Luck kilka minut po zdarzeniu. Razem Madison siedzieli wpatrzeni we mnie co jeszcze bardziej irytowało mnie.

-Jestem w stanie ciężkim nie uważam to za szczęście…

-Byłaś.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego

-Wciąż jestem.

_Twój stan, polepszył się sami lekarze są zdziwieni-odezwała się dziennikarka

-Co z Ethan’em.

-Nic, przyznał się.

Prychnęłam

-Więc ja też się przyznaję.

-Dobra pogadamy innym razem-odpowiedziała i wrzasnęła.

-Ethan chodź tu!

Sam we własnej osobie szeroko uśmiechnięty wszedł do salki.

-Zwolniliśmy go z kary-dodał Luck wstając-zostawimy Was samych na pewno macie sobie dużo do wyjaśnienia.

-Dzięki- wymamrotałam nie opuszając oczu z chłopaka

-Wiesz, że nie zabiłeś-stwierdzam.

-Nie rozmawiamy o tym-poprosił zaciskając dłonie w pięści najważniejsze, ze wszystko się już skończyło.

//Zależy dla kogo.

-Zabiłam go, zabiłam Daniel’a-tłumaczę mimo jego prośby.

-Nie-zaprzeczył ostro i usiadł bliżej-masz się o to już nigdy nie obwiniać-nakazał.

-zabiłam ich, muszę…

Nie zdążyłam bo złapał mnie za ramiona

-Nie-zaprzeczył znów-ta sprawa jest już skończona, rozumiesz?

-W takim razie co z Richard’em? O nim też chcesz zapomnieć?-zapytałam rozdrażniona jego nastawieniem do tego wszystkiego.

Puścił mnie za co byłam mu wdzięczna.

-Chcę zacząć wszystko od nowa..

-Czy to wszystko co mówiłeś o sobie jest prawdą?

-Tak-przytaknął-wszystko było prawdą, przepraszam Cię ale muszę sprawdzić co z Strace-nachylił się i musnął mój policzek.

-Cieszę się, że z tego wyjdziesz-szepnął Pozostałam sama sobie.

//Przynajmniej nikt nie będzie chciał mnie zabić.

Zaczęłam oglądać swoje ramiona. Rzeczywiście wyglądały o wiele lepiej niż ostatnio.

//Czy rzeczywiście to był koniec?

Przekręciłam głowę i dostrzegłam małą figurkę orgiami przedstawiającą różę.

Siadłam i sięgnęłam po nią.


Ciesz się ile możesz, do czasu aż mnie nie spotkasz”

Przyjaciel.

-Cholera-mruknęłam zgięłam kartkę i rzuciłam nią celnie do kosza z złym przeczuciem.

Westchnęłam.

//To jeszcze nie koniec.
--------------------------------------------------------------------------------

Tak kończy się Rozdział XVI.Dzięki za przeczytanie rozdziału i zapraszam do podzielenia się waszymi wrażeniami w komentarzach oraz dołączenia do "czytelników bloga".

3 komentarze:

  1. W takim razie czekam na kolejny. :D
    Co prawda, od dłuższego czasu nie komentowałam rozdziałów, co nie znaczy, że ich nie czytałam. ;)
    Pozdrawiam, Reia :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja chcę już dalej !!! Bardzo cię przepraszam, że moje komentarze są zazwyczaj prośbami o następne rozdziały, a nie na przykład analizą tekstu i tego co mi się najbardziej podobało. Zapewniam cię, że jeśli nie piszę żadnych skarg to rozdział jest w 100% cudowny *.* ... Tak po za tym nie umiem komentować :P. Dobra pozdrawiam, weny życzę i zapraszam do sb http://kara-bra.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Chce dalej, to jest super!

    OdpowiedzUsuń