Rozdział XV
Tak oto znów znajdowałam się w lesie
pozbawiona jakiego kolwiek odczucia. Odwróciłam się w stronę płonącej chaty,
której pożar już prawie pochłonął wszystko w całości.
-Lubiłem to miejsce-wyszeptał Richard
gdzieś z boku.
Zerknęłam w jego stronę i wstałam bez
problemu z kamiennego podłoża. Staruszek patrzył na żywioł z wyraźnym żalem.
-Rich… jestem martwa?-zapytałam z
lękiem i przybliżyłam się do niego
Oderwał dopiero po chwili wzrok od
domu i spojrzał ze mną z czułością.
-Będę tęsknić-szepnął a potem powoli
dość nie pewnie mnie przytulił
Nie odczułam jednak niczego nawet
najdrobniejszego dotyku na moim ciele.
-Rich, powiedz o co w tym
chodzi-poprosiłam odsuwając się od niego i ze zdziwieniem odkryłam że zamiast
leśnego otoczenia znajduję się na szpitalnym korytarzu.
Przeczesałam nerwowo włosy ręką i
weszłam do oświetlonej salki.
Prawie nie osunęłam się na ziemię gdy
dojrzałam Swoje własne ciało w szpitalnym łóżku.
Matt i Alice trzymali mnie za
poparzone dłonie a Alex głaskał mój oparzony policzek.
Wszystko odbywało by się w Ciszy
gdyby nie maszyny pracujące przy moim łóżku.
//Gdybym żyła moje serce ścisnęło by
się.
Przysiadłam na materacu obok Alex’a i
wpatrywałam się w moją sylwetkę.
-Alex-usłyszałam zduszony głos
Alice-zostawmy już dziś Lucy i chodźmy do domu jutro rano do niej wrócimy.
Chłopak nie poruszył się wciąż
głaskał mój policzek jak gdyby miało to utrzymać mnie przy życiu.
//Jeśli w ogóle była jeszcze szansa
że się obudzę…
Dosłyszałam Ciche jęknięcie.
-Matt? W porządku?-zapytała z troską
dziewczyna.
Spojrzałam na przyjaciela i
stwierdziłam natychmiast że Matt wygląda
dużo lepiej. Lekko tylko poczerwieniona skóra na twarzy i kilka przypadkowych skaleczeń.
-Zaraz was dogonię-mruknął Alex gdy
Alice patrzyła na niego z wyczekiwaniem. Kiedy zostaliśmy tylko we dwoje
usłyszałam lekki szloch.
-Przepraszam CięLucy…to wszystko
przeze mnie, gdyby nie Kaitleen… gdybym się z nią nie związał wszystko
potoczyło by się kompletnie inaczej-
-To nie twoja wina-odpowiedziałam mu
wciąż nie odrywając oczu od leżącej siebie
-Proszę Cię Lucy, wróć -poprosił i
odchrząknął przełykając ślinę w gardle.
Nachylił się nade mną z wahaniem i
musnął moje czoło.
Uśmiechnęłam się mimo
wszystko.Wyszłam razem z nim z Sali nie chcąc już patrzeć na mój opłakany stan.
„Panie Doktorze, czy ona dojdzie do
siebie?”
Rozejrzałam się wokół chcąc poznać
źródło usłyszanego głosu.
Alex zniknął mi już na schodach ale
moja ciekawość była silniejsza mimo wszystko. Odszukałam jak najszybciej
odpowiedni pokój i weszłam przez niego dostrzegając rozhisteryzowaną mamę
opierającą się o mojego tatę.
-Bardzo mi przykro, naprawdę
postaramy się jej pomóc najbardziej jak możemy-dopowiadał doktor trzymając w
ręku świstek papieru.
Podeszłam do biurka nie oczekując
„dobrej wiadomości”
-No więc?-zapytałam i zerknęłam.
Wśród setek zdań dostrzegłam jak
gdyby podkreślone i wytłuszczone wśród normalnego tekstu napis stan „Ciężki”
-Ciało państwa córki poparzone jest w
dużym stopniu, jeśli nawet Lucy obudzi się będzie musiała otrzymywać przez
jakiś czas silne preparaty na oparzenia, nie gwarantuje państwu że pozbędzie
się w całości poparzeń jest to nie realne, nie mówiąc już o silnych lekach
uspokajających….
Nie chcąc dalej słuchać rozprawki o
moim stanie zdrowia po prostu trzaskając drzwiami wybiegłam na korytarz.Nagle
upadłam i nie zdążyłam nawet pomyśleć o tym że prawdopodobnie się nie obudzę a
znalazłam się pośród drzew.
Prychnęłam ze złości.
-Na co mi ten cholerny
las?!-wrzasnęłam oglądając się za siebie. Usłyszałam obłąkany śmiech.
-No tak.. super… chcesz? to podejdź
tu i mnie zabij w końcu i tak jestem już spalona!-nakazałam czającemu się w
zaroślach mordercy.W końcu było mi
wszystko jedno obłąkany morderca podbiegnie i wsadzi mi wprost w moje nie
bijące już serce ostrze.
Z oddali usłyszałam płacz dziecka.
-Morujecie kolejny
raz?!-zawrzeszczałam i pobiegłam w jego stronę.
Dotarłam do polany i przez chwilę
obserwowałam stado ptaków skupiające się nad czymś.
Rozejrzałam się chcąc zauważyć
kolejnego psychola który tym razem zaczął mordować, ale nikogo poza gromadą
ptaków tu nie było. Pozostało mi podejść do skupiska. Ptaki z łatwością
odleciały od czegoś małego, na trawie rozpościerała się czerwień podobna do…
krwi.
Mały chłopczyk podziabany przez
zwierzęta leżał martwy wśród traw z wbitym charakterystycznie sztyletem w sam
środek serca. Odwróciłam natychmiast
wzrok i dojrzałam że ku nam zmierza czarna zakapturzona postać.
Zacisnęłam pięści i rzuciłam się ku
niemu zapominając oczywiście o tym że nie istniałam już na tym świecie a byłam
jedynie hologramem. Przeszłam więc przez postać i zarwałam w ziemię.
Poirytowana patrzyłam na to jak
Richard którym okazała się być postać lekko nerwowym ruchem zabiera zwłoki i
wędruje z nimi w stronę chaty. Do oczu
napłynęły mi łzy i popadłam w totalną histerię. Dlaczego byłam uczestnikiem
tego koszmaru? Dlaczego w każdym śnie tkwiłam w tym lesie? Co na tym
zyskiwałam? Teraz leżałam w szpitalnym łóżku wyglądająca jak zwęglony kawał
gruzu a moja psychika wysiadała już na całego.
-Chwila-poprosiłam siebie samą
odgarniając kosmyki włosów za ucho i zaczęłam analizować wszystko to co miało
miejsce.
//Wszystko zaczęło się od matki
Kaitleen, po tem Mason zaoferował pomoc a okazał się tak naprawdę mordercą a
Richard jego wspólnikiem.
Przejechałam po twarzy kilka razy i
znów skupiłam się na łączeniu wątków.
//Skoro Kaitleen zarzuciła mi że
zabiłam jej dziadka oznacza to że…
Zerwałam się na równe nogi
-RICHARD JEST DZIADKIEM KAITLEEN?!
//Nie to nie możliwe.
Coś silnie ukuło mnie w głowę na tyle
aż musiałam znów usiąść.
Szybko przewracałam oczami dalej
wszystko łącząc.
-O cholera… jasna cholera…Stace jest
córką Richarda.
I znów kolejne ukucie jak gdyby było
potwierdzeniem mojego rozumowania.
Położyłam się zaczynając się nagle dusić i odczułam że cała moja
skóra okropnie zaczyna mnie piec. W
końcu wrzasnęłam i zaczęłam miotać się na wszystkie strony.
-Lucy, Lucy już dobrze jesteś
bezpieczna…
-Zgaś to!-nakazałam usłyszanemu
głosowi. Ktoś mnie podtrzymywał.
-Jesteś w szpitalu…-dosłyszałam tylko
a potem poczułam ukucie po którym natychmiast zasnęłam, a raczej kolejny raz
wylądowałam gdzieś. Rozejrzałam się z wdzięcznością bo nie dopatrzyłam się
drzew w których dalszym stopniu miałam już dosyć. Lekko drżałam na całym ciele
co mnie cieszyło, była to oznaka bowiem, że była by możliwość wrócenia do
rzeczywistości i zakończenia tego porąbanego koszmaru. Czułam strach,
podniosłam się z ciemnej i zimnej podłogi.
-Ten chłopak miał pięć lat, nie
powinieneś go zabijać!-usłyszałam dziewczęcy krzyk.
-Co
do cholery-wymruczałam i wstałam dla zachowania równowagi ze zdziwieniem
tak po prostu oparłam się o ścianę dostrzegłam czerwoną
sukienkę i skojarzyłam
od razu Jane.
-Nie miałem innego
wyboru!-zawrzeszczał Mason.
-Ja pierdzielę-skomentowałam
odbijając się od ściany-co tym razem?
-On go znajdzie…tato…-wypowiedziała a
ja wytrzeszczyłam oczy.
-Co?! To jest twój ojciec?-zapytałam
wskazując na Scoot’a.
Złapałam się z wrażenia za głowę i
obserwowałam dalszą scenkę.
Łomotanie do drzwi sprawiło że
obydwoje podskoczyli.
-Ty sukinsynu-wrzasnął Richard
którego wpuścił Mason i doszło do przepychanki.
Jane stała tylko i obserwowała walkę
mężczyzn nie reagowała sprawiała wrażenie nie do końca normalnej.
-Zabiję Cię słyszysz!-wrzasnął Rich i
wystrzelił z pistoletu.
Usłyszałam krztuszenie.
Spojrzałam jak Jane upada na kolana a
z ust wylewa się krew.
//Więc to Richard zabił Jane…
Jej zabójca doskoczył do niej i
zaczął coś bełkotać Mason wpatrywał się tylko ponuro w swoją umierającą córkę a
potem zniknął na chwilę do innego pokoju.
-Jane nie zasypiaj,
słyszysz?-powtarzał Richard do i tak już nie żyjącej osoby.
Patrzyłam na to wszystko i pamiętałam
dokładnie rozmowę z Richard’em gdy opowiadał że ktoś dopuścił się morderstwa
jego ukochanej.
Teraz już wiedziałam że to on sam ją
zabił. Poczułam zapach spalenizny.
-O nie znów?!-wrzasnęłam na siebie
i upadłam na podłogę.
Teraz oprócz szarpania zdobyłam się
na otworzenie oczu wszystko stało się takie jasne, a postacie były rozmazane
jak gdyby spowiła ich mgła.
-Hej, hej to ja Alex-ujawniła się
jakaś postać ale nie mogłam skupić się
na niczym, czułam się jak gdyby wpadła w ogromny obszar ognia i nie
mogłam się z niego wydostać w żaden sposób.
-Zgaś to Alex!-nakazałam błagająco.
-No ale Lucy…
I znów mocne ukucie w ramie i
odpłynięcie.
Teraz siedziałam koło swojego ciała i
widziałam jak personel szpitalny biegał wokół mojego łóżka, Alex cicho szlocha.
-Wyluzuj-poprosiłam chociaż
wiedziałam że mnie nie słyszy a to co mówię nie trzyma się w ogóle sensu-nic mi
nie będzie.
-Alex-usłyszałam Kaitleen za nami.
Spojrzałam na bladą cerę.
//Ciekawe co z jej mamą.
-Chodź- poprosiła i zaplotła swoją
dłoń na jego ręku-nie pomożesz jej w taki sposób
-W końcu powiedziałaś coś mądrego
Kaitleen-skomentowałam i wyszliśmy wszyscy troje z Sali.
-Alex, wiem że teraz najważniejsza
jest dla Ciebie Lucy…
-Puść mnie-warknął cicho
Alex-szarpiąc się z Kaitleen
-Alex, Al.-powtarzała nie chcąc
puścić. Alex’owi po prostu puściły już nerwy. Chwilę jeszcze szarpał się z
dziewczyną aż w końcu zaniósł się płaczem i szlochaniem.
-Po prostu chcę żeby wróciła-poprosił
będąc już w ramionach Kaitleen.
Westchnęłam cicho
//Gdybym się postarała może
wróciłabym do swojego ciała.
Spojrzałam z korytarza na swoje łóżko
i pozostawiłam Alex’a samego z dziewczyną. Chciałam sprawdzić jak wygląda stan
zdrowia Strace. Strace która okazała się kolejną szurniętą psycholką chcącą za
wszelką cenę zamordować któregoś z nas. Ku zdziwieniu Strace tkwiła zapłakana w
swoim szpitalnym łóżku kilka nacięć zdobiła jej twarz. Czułam do niej wstręt.
// dobrze że zaczynałam coś czuć…
Zasyczałam czując jak gdyby ktoś
przez chwilę przykładał coś gorącego do mojej skóry.
-Tylko nie mów że znów się
zaczyna-poprosiłam na głos oglądając „poparzone” miejsce.
Wyszłam z Sali i przeszłam pośpiesznie do swojego ciała.
-Nawet nie waż się znów tego
powtarzać!-nakazałam sama sobie i wrzasnęłam czując jak gdyby skóra rozchodziła
mi się na twarzy.
-Już, już Lucy
spokojnie-nasłuchiwałam uspokojeń czyjegoś głosu.
//Znów „piekarnik”
-Zgaś to-wyjęczałam.
-Lu?! To ja Alex-usłyszałam z drugiej
strony.
Zaciskałam oczy z nie wyobrażalnego
odczucia gorąca.
-Nic Ci nie jest-kontynuował
rozpaczliwie.
Nagle nie trzęsło mnie już z nagłego
ataku parzenia tylko złości.
Otworzyłam szeroko oczy, nade mną
nachylał się ktoś nieznajomy i Alex.
Dojrzałam za nim Kaitleen.
Bez zapowiedzi dalej czując jak
gdybym siedziała w rozpalonym piekarniku rzuciłam się na sama nie wiedziałam kogo.
Nieznajomy i ktoś jeszcze zareagowali
tak natychmiast że nie miałam nawet szansy na zmienienie pozycji.
Kątem oka dostrzegłam strzykawkę.
-Nie-mocno zaprzeczyłam głową-proszę
nie ,nie rób tego, proszę no!-wykrzyczałam ostatnie słowo bo poczułam ukucie.
Zaniosłam się ogromnym płaczem i
opadłam nieprzytomna głową na kogoś ramie.
-To nie ma sensu!-zaprzeczyłam gdy
otworzyłam oczy.Kilka ptaków przelatywało właśnie na zupełnie pustym niebie.
Podparłam się łokciem i rozejrzałam
po polanie.
//A co jeśli się z stąd nie ruszę?
Postanowiłam to wypróbować.
Leżałam tak bez prawie żadnego ruchu.
Wiedziałam że gdy „wrócę” będę
musiała wytrzymać narastające pieczenie bo inaczej w żadnym wypadku nie
wydostanę się z tego koszmaru. Ciekawa byłam czy nie straciłam zmysłów do
końca.
-Zajmę się moją psychiką gdy powrócę
do rzeczywistości.
„Co z nią dalej Panie doktorze?”
„Proszę być dobrej myśli”
Kilka razy potrzasnęłam głową
To nie było normalne usłyszeć głosy w
głowie.
-Jak mam się stąd wydostać do
cholery?-bezycznne leżenie na trawie nic nie
dawało. Wstałam więc z Ziemi.
-Co? Znów mam iść do tej
chaty?-zaporoponowałam na głos niezbyt entuzjastycznie.
‘’Podam jej środek pobudzający,
proszę ją przytrzymać”
-Tak super, teraz chcesz mnie
pobudzić? -zapytałam i opadłam na Ziemię.
Otworzyłam znów oczy leżałam spokojnie
mimo tego że skóra trochę piekła nie dawałam tego po sobie poznać bo to wiązało
się zapewne z kolejnym wstrzyknięciem.
Krążyłam jak najwolniej wzrokiem
pomiędzy ludźmi jacy mnie otaczali. Czułam jak po moim ciele wędruje setki
nieznanej mi siły a ja mam ochotę wyskoczyć z łóżka.
Tak właśnie wpływała na mnie
adrenalina. Opuściłam głowę na dół
-Lucy?-usłyszałam swoją mamę-
Schowałam ręce pod kołdrę żeby nikt
nie dostrzegł nagłych drgawek.
//Tylko spokojnie.
-Lucy-nie ustąpiła a ja powoli
podniosłam spojrzenie na mnie. Jej oczy lśniły a ja najchętniej dałabym jej
teraz się popłakać.
Znów opuściłam głowę.
-Czy możemy zostać z córką sami przez
chwilę.
-Nie-odpowiedziałam głośno i wyraźnie
za kogoś z personelu, ostatnią rzeczą jaką chciałam teraz zrobić to rozmowa z
nimi. Wiedziałam że każdy teraz wpatruje się we mnie i tylko czeka aż coś
dopowiem tak się jednak nie stało siedziałam taka zgięta nie ujawniając grymasu
bólu jeśli mógł on widnieć na mojej poparzonej twarzy.
-Lucy…-tym razem mama podeszła do
mnie blisko
//Zbyt blisko.
Po dotknięciu mojego ramienia
nachyliła się nade mną i nim zdążyła o co kol wiek poprosić złapałam
natychmiast za jej kurtkę.
-Nie nie Lucy-powtarzał lekarz i
próbował oderwać mój dotyk od niej.-nie zbliżaj się do mnie nigdy więcej -wywarczałam
lekceważąco i szybko ją puściłam.-chcę zostać sama.
-Obawiam się, że to nie
możliwe-odpowiedział spokojnie doktor odsuwając się ode mnie
Spojrzałam na niego z gniewem.
Znów ułożyłam się na łóżku i
przykryłam kołdrą nie słuchając jego dalszego bełkotu. Skóra paliła mnie ale
nie poświęcałam temu uwagi.
//Wyglądasz koszmarnie
-….zostawię was już samych pacjenci
czekają-dosłyszałam w końcu cała delegacja rozeszła się z Sali. Zostali „tylko”
moi „rodzice” Alex i Kaitleen.
-Jak się czujesz?-zapytała mama
sięgając do mojego trzęsącego się pod wpływem zastrzyku ramienia.
Przymknęłam oczy.
-Wynoś się-odpowiedziałam.
Ona w odpowiedzi przysiadła na
materacu.
-Lucy, razem z mamą tak się o Ciebie
baliśmy-zaczął ojciec.
-Nie dociera?! Wynoście się-nakazałam
ręką drzwi i patrzyłam to na jednego to na drugiego.
Oni wymienili spojrzenia i zgodnie
bez głośnie uznali że należy zostawić mnie samą.
-Kochamy Cię Lucy-wyznała mama i
nachyliła się chcąc pocałować mnie na pożegnanie odsunęłam od niej twarz a ta
tylko przez chwilkę dotknęła mojego policzka.
//Spalonego policzka.
Gdy drzwi zamknęły się za nimi,
przywaliłam głową w ramię łóżka.
-A czego chcecie wy?-zapytałam
pozostałych dopiero wtedy gdy uporałam się przed wpadnięciem w atak gniewu.
-Daj spokój-poprosiła cicho Kaitleen
wciąż patrząc na mnie.
-Przyszłaś się pośmiać? -wymruczałam
i uśmiechnęłam się lekko dosłownie na sekundę do drzwi w które się wpatrywałam.
-Sprawdzę co z Strace-ostatnie jej
słowo utkwiło mi w pamięci gdy trzasnęła drzwiami nastała krótka cisza.
-Co z Matt’em?-zapytałam zaciskając
ręce w pięści.
-W porządku, nic mu nie
jest-odpowiedział Alex.
Zdobyłam się na to żeby spojrzeć
przez chwilę na niego.
-Wyglądam jak…-zaczęłam
-Wyglądasz normalnie-wtrącił się
szybko
-Nie-zaprzeczyłam-wyglądam jak spalony
ziemniak.
Oboje zaśmialiśmy się.
Alex odetchnął z ulgą.
-Zrób mi miejsce-poprosił i ułożył
się koło mnie.
-Ile czasu byłam nie przytomna?
-Dwa tygodnie-wymruczał
//Cholera
-Co z Mason’em?
-Nie martw się-poprosił – nie musisz
się o nic martwić
//Mason nie żyje.
-Co z Ethan’em?
-Lucy-jęknął-dopiero co wróciłaś z
zaświatów.
//Nic się nie zmieniło.
-Cześć- usłyszałam cichy głos spod drzwi a moje serce zabiło trochę
szybciej.
------------------------------------------------------------------------------------------
Tak kończy się Rozdział XV.Dzięki za przeczytanie rozdziału i zapraszam do podzielenia się waszymi wrażeniami w komentarzach oraz dołączenia do "czytelników bloga".
Tak kończy się Rozdział XV.Dzięki za przeczytanie rozdziału i zapraszam do podzielenia się waszymi wrażeniami w komentarzach oraz dołączenia do "czytelników bloga".
Wszystko się dzieje tak szybko, powrót, zaświaty, powrót itd. Ale i tak mi się podoba, mam tylko pytanie, czy oparzone ciało pod wpływem dotyku np. mamy na ramieniu nie powinno cholernie boleć? Dobra, dosyć marudzenia. Tak to rozdział fajny i czekam na nn :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane . Takie "życie po życiu". Podoba mi się :D
OdpowiedzUsuńświetna powieść , czekam na XVI rozdział .
OdpowiedzUsuńhttp://pink-life-my-life.blogspot.com/
świetny blog : )
OdpowiedzUsuńzapraszam na mój : www.blondmalutka.blogspot.com