Rozdział XVII
-Po co ona tu przylazła?!-Kaitleen
chodziła w tą i z powrotem przez ostanie kilka dni nieustannie wyrażając swoje
nie zadowolenie, co naprawdę już mnie irytowało-mogłabym ją zabić Tu i teraz!
Westchnęłam, przynajmniej nie
myślałam nad krótkimi liścikami, od mojego „przyjaciela
//Przyjaciela który prawdopodobnie
chciał mnie zabić.
Spochmurniałam na tą myśl.
//Czy znów kolejny raz będę walczyła
z szaleńcem o swoje życie?
-….Słuchasz mnie?!-zawarczała
Kaitleen. Kiwnęłam potwierdzająco głową.
-I co o tym sądzisz?-
-Sądzę, że to wspaniały
pomysł-odmruknęłam pewna siebie.
-Prawda?-zapytała z entuzjazmem i
przysiadła na parapecie.
//Dlaczego ja się dziwię, że dała się
nabrać Strace?
-Cześć!-zakrzyknął Alex wchodząc do Sali.
Przybrałam sztuczny uśmiech.
Dziewczyna wstała i bez słowa wyszła
z pomieszczenia.
-Co się stało?-zapytał
zdezorientowany Alex.
Wzruszyłam ramionami.
-Nie ważne, chodź przejdziemy się-zaproponował
entuzjastycznie.
Po kilku korytarzach opadłam na
plastikowe krzesełko i zaczęłam regulować oddech.
-Nie masz kondycji-przyznał chłopak
na co posłałam mu niechętne spojrzenie.
-Co z Matt’em?-zapytałam.
-Nie wiem-odpowiedział szybko i
odwrócił wzrok gdzieś w dal
Znałam go na tyle długo, że
poznawałam kiedy kłamie.
Westchnęłam
-On popadł w chwilową
depresję-poprawił się-ale wyjdzie z niej
zapewne szybko –zapewnił znacznie szybciej.-kiedy… wychodzisz?- spytał kucając przy mnie
-Dwa tygodnie, może trochę dłużej-odpowiedziałam
i wpatrzyłam się w jego twarz-nie potrafię dłużej tu być nie mogę siedzieć tak
bezczynnie…
-Wiem- wymamrotał-już nie długo
wrócisz do domu.
//Nie mam domu
-Zmiana warty-usłyszeliśmy Madison
która szła w naszą stronę-Alex możesz wrócić do domu i się przespać, chyba tego
potrzebujesz-rzuciła do chłopaka z troską.
-Nic mi..-zaczął a ja dałam umowny
znak żeby poszedł.-
-Może wyjaśnisz mi to?- wyjęła z
torby tak dobrze znany mi świstek papieru.
Opuściłam głowę
-Nie wiem- odpowiedziałam tylko.
-Lucy posłuchaj…
Wtedy nie dałam już dłużej
powstrzymywać się od udawania.
-To ty posłuchaj Madison, mam
cholernie dosyć tego wszystkiego, wystarczy mi to jak teraz wyglądam, nie chcę mieć
z tym nic wspólnego więc z łaski swojej zabierz mi to z oczu i…
Pociemniało mi przed oczami i
poczułam że bezwładnie opadam na ziemię.
-Proszę się odsunąć…Lucy?... Lucy czy
mnie słyszysz?-słyszałam z oddali.
-Głośno i wyraźnie Cię słyszę-zapewniłam
z sarkazmem opierając się o ścianę i patrząc jak lekarz bada mi puls.
Dalszą część spędziłam wpatrzona w
swoje ciało które przetransportowano do Sali i urządzenia jakie do mnie
podłączono.
//Jak długo będę jeszcze czekała tak naprawdę
na nic?
Jeżeli nawet udałoby mi się wrócić
tam i opuścić szpital, nie przywróciłabym już się do poprzedniej formy jaką
miałam.
Drzwi skrzypnęły a ja automatycznie
odwróciłam się do nich. Pielęgniarka z uśmiechem wstawiła ogromny bukiet do
wazonu i posłała mi troskliwe spojrzenie. Wstałam i podeszłam do kwiatów.
Odsunęłam wzrok i zacisnęłam mocno oczy. Nadawca podpisał się tylko „przyjacielem”
Poczułam że kręci mi się w głowie
opadłam na posadzkę i poczułam że się duszę.
-No to wracam-wyjęczałam
Przez kolejne kilka tygodni,
pogrążyłam się w rozmyślaniach nad moim „przyjacielem” Moja lista odwiedzin
świeciła pustkami ale nie dziwiło mnie to. Matt był w depresji a Luck i Madison
zawaleni byli wypisywaniem protokołów z
tego całego zdarzenia i badaniem
pozostałości po chacie z lasu.
Lekarze byli przechylni prawie w
całości do wypisania mnie z tej „klatki”
i do wpuszczenia w rzeczywistość jaka na
mnie czekała. Leżąc tutaj byłam bezradna a co gorsze nie pogodzona z myślą, że tam,
tam za ścianą znajduje się kobieta która prawie nie pozbawiła mnie życia. Moja
skóra wyglądała ledwo zauważalnie lepiej. Przynajmniej w samotności którą mi
sfundowano nie miałam obaw, że już za chwilę poczuję mocne pieczenie a wszystko
tkwić będzie w słowach „Wszystko będzie dobrze” Byłam zdana sama na siebie Co
w sumie ułatwiało mi przetrwanie w
chwili niezapowiedzianej wizyty mojego „przyjaciela” i chęci zabicia mnie.
Siedząc na parapecie przed moją salą
zastanawiałam się nad tym ile minie czasu do najbliższej wiadomości odkąd
wysłał mi bukiet kwiatów.
//”… do czasu aż mnie nie spotkasz.
-Cześć-usłyszałam tym samym odsuwając
od siebie myśli o wiadomościach od niego.
Spojrzałam nie wyraźnie na bladą
twarz Strace opierającą się o framugę swojego pokoju.
Do końca nie byłam pewna czy kobieta
mówi aby na pewno do mnie, rozejrzałam się po pustym korytarzu.
-Chciałabym….
Wstałam nie chcąc słuchać jej
zachcianek i ruszyłam obolała do swojego łóżka
-Zaczekaj-chwyciła mnie za ramię a ja
syknęłam.
-EJ, ODWAL SIĘ OD NIEJ!-usłyszałam
Kaitleen gdzieś z boku a później tylko
widziałam jak obie z Strace szarpią się nawzajem.
-Kaitleen!-nawołałam łapiąc za
przedramię i próbując razem z pielęgniarzem który właśnie nadbiegł odciągnąć
ją.
Będąc już przy równoległej ścianie
upewniłam się że dam radę ją powstrzymać na co mężczyzna podskoczył do
rozwścieczonej Strace.
-Odejdź Lucy, musze jej skręcić kark!-dziewczyna
szarpała się ze mną boleśnie, ignorowałam tym samym poczucie oparzenia.
-Nie Kaite, daj spokój-poprosiłam
pierwszy raz zdrabniając jej imię.
Zmarszczyła brwi i natychmiastowo uspokoiła
się oddychając głęboko.
Dalej ją trzymając odwróciłam się do
omdlałej Strace prowadzonej przez personel do jej pomieszczenia.Nakazałam
dziewczynie usiąść na plastikowym krzesełku obok nas.
-Jestem sama,zostałam sama-mamrotała
stłumionym głosem tkwiąc spojrzeniem głęboko w podłogę.
Westchnęłam w sobie.
-Kaitleen?-zapytałam kucając przy
niej-spójrz na mnie-poprosiłam powstrzymując ją od ukrycia twarzy w
dłoniach-masz jeszcze nas.
Prychnęła.
-Nie bądź śmieszna, wiem, że mnie nienawidzisz.
Przewróciłam oczami i przysiadłam
koło niej.
-To nudna rozmowa -warknęłam a na jej
ustach pojawił się denerwujący mnie uśmiech.
//Czy wróg może stać się
przyjacielem?
-Co z Matt’em?-zapytałam parę minut później
leżąc w szpitalnej salce.
-Nie wiem-wymamrotała leżąc obok-nie
gustuję w odwiedzinach u nikogo.
Obie studiowałyśmy sufit.
Westchnęła irytująco.
-Jak zwykle węszysz-warknęła karcąco.
Wzruszyłam ramionami.
-Nie jestem do końca przekonana -przyznała-podobno
miota się po domu z kąta w kąt.
-Rozmawialiście o tym co się stało.
-To tylko kolejny skutek spisku
Strace-mruknęła nie chętnie.
//Nie rozmawiali.
-Rozmawialiście w ogóle?
-Czy to jakieś
przesłuchanie?!-zakrzyknęła
//Nie rozmawiali ze sobą.
Po dłuższej chwili milczenia odezwała
się znów.
-Przepraszam-parsknęła nerwowo
pocierając dłonie-oni sądzą, że po częśc to moja wina co najlepsze.. mają
cholerną rację.
Miałam zaprzeczyć ale nie dała sobie
przerwać.
-Mieszkałam z mordercą pod jednym
dachem Lucy, nic mnie nie usprawiedliwia.
Chwilę przerwaliśmy rozmowę
pochłonięci własnymi myślami.
-Kaitleen?-zapytałam z
zainteresowaniem.
-Czego?!-burknęłam
-Gdzie przebywałaś przez te parę
tygodni?
-A co Ci do tego?!
Usiadła powoli dając mi tym samym do
zrozumienia, że poruszyłam bolesny temat.
Dojrzałam jak spod jej bluzy na
nadgarstku widnieje ostre nacięcie.
Siadłam i osłoniłam ją mimo tego, że
opierała się najmocniej jak mogła.
-Kaitleen…
-O nie nie nie nie będziesz kolejny
raz bohaterką Lucy!-wrzasnęła i zerwała się wstając.
-Zaczekaj-wymamrotałam ale ona trzasnęła
za sobą drzwiami.
Westchnęłam i spojrzałam w kwiaty
stojące tuż koło łóżka.
Wyjęłam wśród nich mały biały
kartonik i oparłam się poduszki
//„Przyjaciel”
Obejrzałam papier dokładnie z obu
stron.
Nic poza podpisem.
//Będę musiała odkryć jego tożsamość.
Po obchodzie lekarza dostałam
informację, że wypisanie mnie nastąpi już a kilka dni.
Zebrałam się w końcu w sobie i
wyszłam na korytarz, Zatrzymałam się w progu drzwi Strace leżała w swoim łóżku
a obok niej siedział wpatrzony w nią Ethan.
-I co masz niby zamiar dalej z tym
zrobić?-zapytał nie dostrzegając mnie
Strace milczała.
-Odpowiedz-nakazałam wchodząc.
Ethan od razu wstał z krzesła.
-Daj spokój Ethan, nie dotknę jej-zapewniłam
gdy szykował się do wyprowadzenia mnie stamtąd-pozbawiłaś życia tak wiele
ludzi, zastanawiałaś się nad tym? Czy ty w ogóle myślałaś chociaż przez
chwilę?!
Nie miała czelności nawet podnieść na
mnie swojego wzroku.
-Brzydzę się tobą-warknęłam z
obrzydzeniem.
-Wyjdźmy- my-zaproponował Ethan, tym
samym pozostawiliśmy kobietę samą sobie.
-Kontaktowałeś się z
Madison?-zapytałam gdy usiedliśmy na krzesełkach.
Przejechał parę razy ręką po swoich
włosach.
-Ethan?
Westchnął.
-Nie odnajduję się w tym
wszystkim-pokiwał przecząco głową-to moja wina to przeze mnie to wszystko…
-Przestań-nakazałam –daj już z tym
spokój.
-Teraz wyglądasz tak a nie inaczej
przeze mnie Lucy, nie da się o tym zapomnieć…
Słowa lekko zabolały ale nie przejmowałam
się z tym zbytnio.
-Kiedy stąd wychodzisz?-zapytał chcąc
zmienić temat.
-Za dwa, trzy dni-wymamrotałam.
-Cieszę się-wyznał szczerze i splótł
dłoń z moją-dobrze, że wrócisz do życia.
//Tak, gdzieś tam na dworze, czekał
mój „przyjaciel” a ja nie mogłam się go już doczekać.
-Dobrze Cię widzieć-przyznała Madison
po raz setny gdy przeglądałam swoje wiadomości z z telefonu.
Siedzieliśmy na tarasie w jej domu.
-Też się cieszę, znudziły mi się
szpitalne wnętrza-wyznałam posyłając jej lekki uśmiech.
Carter odwzajemniła gest.
-Pójdę po kawę, chcesz
coś?-zaproponowała odkładając laptopa na stolik.
-Szklankę soku-poprosiłam
-Zamówienie przyjęte-potwierdziła i
przechodząc poczochrała mi włosy.
-Nie zamawiałam fryzjera!-krzyknęłam
za nią z rozbawieniem a później wróciłam do przeglądania SMS-ów Kilka od Ethan’a,
kilka od rodziców.
Od razu nawet ich nie przeglądając zabrałam się za ich usuwanie.
Oprócz tego nie było nic co
przykułoby moją uwagę.
-Jeden sok pomarańczowy-szklanka
zabrzęczała przede mną na stoliku.
Sięgnęłam po nią i upiłam łyk.
-Nad czym pracujesz?-zapytałam
obserwując jej zapał pisania na klawiaturze.
Miała mi odpowiedziec ale powstrzymał
ją mój dzwonek komórki.
-Przepraszam-rzuciłam i podeszłam do
barierki tak, żebym miałam komfort rozmowy i odebrałam od Alex’a.
-Pięknie wyglądasz-skomentował na
wstępie. Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam w dół.
-Zaraz do Ciebie zejdę „Romeo”-zapowiedziałam.
-Baw się dobrze-rzuciła mi na
pożegnanie Madison.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak kończy się Rozdział XVII.Dzięki za przeczytanie rozdziału i zapraszam do podzielenia się waszymi wrażeniami w komentarzach oraz dołączenia do "czytelników bloga".
Tak kończy się Rozdział XVII.Dzięki za przeczytanie rozdziału i zapraszam do podzielenia się waszymi wrażeniami w komentarzach oraz dołączenia do "czytelników bloga".
Dopiero dzisiaj trafiłam na tego bloga i od razu zabrałam się do czytania. Spędziłam dobrych kilka godzin, aby to wszystko, od początku ogarnąć i powiem ci, że to jest naprawdę mega. Będę tu często zaglądać i z niecierpliwością czekać, na nowe rozdziały :)
OdpowiedzUsuńhttp://magiczne-opowiadanie.blogspot.com/ <-- zajrzyj jeśli masz ochotę
Czad !!!!!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam kilka pierwszych rozdziałów i z niecierpliwością czekam na następne:D
OdpowiedzUsuńZapraszam na mojego bloga.Było by miło gdybyś pozostawiła po sobie ślad w postaci komentarza.<3
http://wana-wanaa.blogspot.com/
Świetnie :) Czekam na dalsze części. Zapraszam również do mnie: http://livre-mandarin.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńFajnie, tylko trochę denerwuje mnie to, że praktycznie cały rozdział to dialogi :(
OdpowiedzUsuńAle one są fajne :D
Skom?http://kawiarenka-balladyny.blogspot.com/