Rozdział XII
Po kwadransie byliśmy u Alice.
-Co ja Ci mówiłem?!-wrzeszczał Alex na swojego brata-miałeś ją pilnować.
Weszliśmy dalej zostawiając ich samych sobie. Cała, rodzina siedziała w ciszy, Mama Alice wypłakiwała się w sweter swojego męża, który czule ją głaskał po głowie, Alice siedziała trochę dalej z Kaitleen na fotelu, Matt stał przy oknie przodem do nas. Luck i Madison zajęli się przepytywaniem rodziców o to jak ostatnio zachowywała się Mickie. Podeszłam do przyjaciół .Alice miała nieustające łzy w oczach spływające po drżących policzkach. Stanęłam tylko koło fotela. Nie oczekiwałam entuzjastycznego przywitania.
-Patrz, na mnie jak do Ciebie mówię!- dało się słyszeć z przedpokoju, obydwoje z Matt’em wyszliśmy równocześnie do przedpokoju.
-Nie obwiniaj mnie o to!- wrzasnął Ted i rzucił się na brata. Zainterweniowaliśmy dopiero teraz, Matt dorwał szarpiącego się chłopaka i przeniósł go na ścianę, ja zrobiłam to samo Alex’em. Obydwoje chcieli się wyrwać i stoczyć bójkę, ale trzymaliśmy ich zbyt daleko i mocno od siebie.
-Alex, opanuj się, Alex- powtarzałam bo ten miotał się.
-Alice potrzebuje naszego wsparcia a nie bójek- wyjaśnił Matt.
Brat Alex'a spojrzał na niego spod byka i zwyczajnie wyszedł z domu Alice rzucając na pożegnanie zwykłe cześć.
-jeszcze z tobą nie skończyłem-krzyknął za nim Alex próbując mi się wyrwać.
-Daj spokój, stary później znajdziesz czas na kłócenie się z bratem- Matt klepnął przyjaciela po ramieniu.
-Lucy-Madison zawołała mnie z salonu. Przeszliśmy do niego, tam wszyscy skupili się wokół Alice.
-Możesz ją wziąć do ogrodu? Świeże powietrze dobrze jej zrobi.
-Jasne-odpowiedziałam i razem z Matt’em wzięliśmy ją z dwóch stron.
-Alex, Kaitllen, na wszelki wypadek też zabierz-dodała.
Wyszliśmy wszyscy pozostawiając dorosłych w środku. Posadziliśmy Alice pomiędzy mną a Matt’em na ławce. Sięgnęłam, po koc pozostawiony na krześle i nakryłam jej gołe ramiona od zimna. Alice oparła się o Matt’a, który objął ją i przesuwał rękami po kocu aby dziewczynie zrobiło się cieplej. Kaitleen ubrana po czubek nosa wtulała się w siedzącego koło niej Alex’a.
//Dobrze, że wzięłam dzisiaj polar.
Nie rozmawialiśmy, pogrążeni w własnych rozmyśleniach.
-Lucy, mogę Cię na chwilę, poprosić?- pytanie wchodzącego Luck'a do ogrodu wybiło mnie ze scen z Richardem. Wstałam mając na sobie spojrzenia przyjaciół i Kaitllen.
-Jadę na komisariat z Madison-
-Mam jechać z wami?
-Lucy, Alice jest w słabym stanie, przyjedziemy do Ciebie później.
Poczułam trochę rozczarowanie, ale chciałam też dać wsparcie Alice.
-Dobrze-zgodziłam się i miałam odejść gdy policjant zatrzymał mnie gestem.
-Mówmy sobie na "ty"- powiedział zdejmując swoja kurtkę i nakładając na mnie.
-Okej-zgodziłam się, z ukrytą ulgą, bo moje zakłopotanie względem jego zniknęło.
-Trzymaj się-klepnął mnie po przyjacielsku w ramie i wyszedł. Wróciłam do ławki i usiadłam.
Alice, odwróciła się do mnie i oparła głowę na moim ramieniu.
-Dzisiaj, rano tak jak każdego dnia obudziłam się jako pierwsza, przynajmniej tak myślałam, dopóki nie spojrzałam, że Mickie nie ma w łóżku. Pomyślałam że pewnie wstała jako pierwsza, potem...potem okazało się, że nigdzie jej nie ma...-po tym rozpłakała się. Matt przytulił ją a ja oparłam się ciężko o poręcz ławki.
-Na pewno ją, znajdą Ali-zapewniłam
-To przez Teda, Mickie zaginęła jak można być aż tak nieodpowiedzialnym?!-Alex zerwał się uderzając przy tym Kaitleen.
-Miałeś, racje co do Richarda, Alex- niechętnie przyznałam
Zdziwiłam go. Opowiedziałam, im o tym co mi się przytrafiło.
-Nic, Ci nie zrobił?- zapytał z troską Alex.
-Ucierpiało, tylko moje nastawienie do niego.
-Więc, jeśli się przyzna, moją mamę w końcu wypuszczą?- zapytała entuzjastycznie Kaitleen.
Nikt jej nie odpowiedział. W tej chwili najważniejszym było odnalezienie Mickie. Przypomniały mi się moje koszmary, ale nie wierzyłam w nie, lub nie chciałam. Za około kilku godzin Mickie wróci do domu, cała i zdrowa.
To był najbardziej optymistyczny scenariusz, w który każdy z nas chciał wierzyć. Czekaliśmy w ciszy aż deszcz rozpadał się na dobre i byliśmy zmuszeni wrócić do środka. Kaitleen zabrała na górę Alice, my zostaliśmy na dole wymieniając się z Matt’em i Alex’em ponurymi spojrzeniami. Dopiero kilka minut po mocnym pukaniu do drzwi tata Alice zareagował.
-Dzień dobry, nazywam się Scott Mason jestem prywatnym detektywem wynajętym przez Emilie Strace.
//Brakowało w tym wszystkim prywatnego detektywa.
_Chcę tylko dowiedzieć się wydarzeń jakie miały miejsce w ostatnim czasie-dodał gdy weszliśmy do przedpokoju. Scott Mason był człowiekiem w średnim wieku, o czarnych krótko przyciętych włosach. Ubrany był w białą koszulę z czerwono-czarnym krawatem i czarnych spodniach a do tego miał na sobie brązowy płaszcz.
Poszliśmy na górę pozostawiając dorosłych w salonie.
-Nie wspominałaś nam o jakimś prywatnym detektywie?!-powiedział Alex z wyrzutem wchodząc przez uchylone drzwi do łazienki.
-Alex, wyjdź, dobrze?- poprosiła Alice opierając się o zlew.
Przyjaciel od razu opuścił pomieszczenie. Kaitleen spojrzała z wyczekiwaniem na nas. Oboje z Matt’em wymieniliśmy spojrzenia.
-Będziemy na dole Alice-zaoferował się dając mi znak, żebyśmy wyszli. Nie reagowałam na nie i podeszłam bliżej przyjaciółki
-Lucy, wyjdź, proszę-powiedziała nie patrząc na mnie
Wpatrywałam się w nią, przez chwilę.
-Lucy?- zapytała zniecierpliwiona Kaitleen.
-Kaitleen- odpowiedziałam przenosząc wzrok na nią
-Mogłabyś wyjść?- dopytała.
Prychnęłam ze złości.
-Może, dla odmiany to ty wyjdziesz?- zapytałam irytująco.
-Lucy, wyjdź, dobrze?- poprosiła Alice odwracając się do mnie.
Prychnęłam znowu i pchnęłam drzwi od łazienki z agresją. Zeszłam na dół o mało co nie przewracając przy tym strojącego na schodach Alex’a
-O nie nie nie, znów nie pójdziesz sama-powiedział Al i zbiegł po schodach po tym jak trzasnęłam drzwiami wejściowymi. Na dworze znów paskudnie padało przekraczając już bramę do domu zatrzymał mnie Alex.
-Co chcesz teraz zrobić? -zapytał idąc za mną.
-Pójść do domu-wyjaśniłam niechętnie.
-przysięgam Ci Lucy nie miałem pojęcia o detektywie-oznajmił gdy wchodziliśmy do mojego domu.
-Nie mam nic do Ciebie-powiedziałam otwierając drzwiczki od lodówki-martwię się tylko o Alice-dodałam podając mu puszkę Coli.
-Myślisz, że Richard, dokonał tych morderstw? -zapytał
wpatrując się w swoją pół pełną puszkę Coli.
-Nie wiem-wzruszyłam ramionami-nie jestem do końca przekonana, że zabiłby July.
-Całe szczęście, że zajmą się tym policjanci
-Tak-przytaknęłam wpatrując się na krople deszczu spływające po szybie.
-Mickie zaginęła przez Ted’a -oznajmił nagle Alex- siadając na ladzie.
-Dlaczego go obwiniasz? -zapytałam odkładając puszki do kosza i opierając się o blat.
-Był przecież jej przyjacielem-prychnął z niezadowolenia - poza tym przestrzegałem go, żeby jej pilnował po tym co opowiadała nam Kaitleen.
Nie zrozumiale spojrzałam się na niego
-O czym powiedziała wam Kaitleen?
Rozejrzał się po kuchni, jak gdyby była niebezpiecznym miejscem.
-Emilie opowiadała jej o zabójstwach z poprzednich lat.
Wspięłam się na blat.
--Wszystkie ofiary były porywane w tej samej porze roku, byli też w wieku Teda i Mickie. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
-Alex nie sądzę, że zabójca od razu wypatrzył sobie Mickie jako swoją ofiarę, w mieście jest setki takich dzieci-stwierdziłam oczywiste.
Zakrył twarz dłońmi i odpowiedział
-Czuję sie winny.
-Al, nie masz czego czuć się winny, Mickie się niedługo odnajdzie-spróbowałam go pocieszyć, ale nie wyszło mi to za najlepiej. Zadzwonił jego telefon, ale zrezygnował z odbierania go, gdy spojrzał na wyświetlacz.
-Mogłabyś odebrać? -poprosił i podał mi komórkę.
-Czego chcesz Kaitleen- zapytałam niezbyt uprzejmie.
-Gdzie jesteście?- zapytała, tym samym tonem co ja.
//Daleko od Ciebie zołzo.
-Coś się stało?- odpowiedziałam pytaniem
-Jest w pobliżu Alex?
-Tak, jest w łazience-powiedziałam zerkając na przyjaciela z uśmiechem.
-Jak z niej wróci, niech wraca, Alice potrzebuje JEGO wsparcia-podkreśliła ostatnie słowa i rozłączyła się.
Nie zrobiło to na mnie jakiego kol wiek wrażenia
-Chyba twoja dziewczyna się stęskniła za tobą-powiedziałam oddając mu telefon.
-Taa- niechętnie zszedł z blatu-idziemy?
-Wiesz Al, wrócę do was później.
-Nie mów mi tylko, że moja dziewczyna Cię przeraziła-odparł ponuro.
-Od zawsze budziła we mnie lęk.
Zaśmieliśmy się krótko.
-Więc co będziesz robiła- zapytał w przedpokoju.
Otworzyłam drzwi a w nich Alex prawie zderzył się z Madison.
-Masz odpowiedz-odparłam niezbyt entuzjastycznie.-uważaj tylko na Kaitleen- rzuciłam z udawana strachem.
Uśmiechnął się tylko.
-Luck- czeka w samochodzie- oznajmiła uniemożliwiając zamknąć mi drzwi.
-Więc do niego idź- zaproponowałam patrząc na nią ponuro.
-Och, Lucy dalej mi wypominasz to, że powiedzieliśmy Ci o tym...
-Dla waszych korzyści-odpowiedziałam- nie chcę już wiedzieć nic więcej.
Prychnęła ze śmiechem.
-Mamy, za 15 minut spotkanie w areszcie z Strace, jak się spóźnimy nic z tego nie wyjdzie.
-To rusz się i szoruj do auta-zaczynałam tracić panowanie nad sobą-Staniem tutaj z pewnością nie zdążysz.
-Idziecie?- zapytał Terry stojąc na schodach przed domem.
Rzuciłam jeszcze niechętne spojrzenie na Carter i wyszłam.
-Lucy, znasz Scotta Mason'a- zapytała dziennikarka z przedniego siedzenia w samochodzie.
-Nie-skłamałam krótko- to ktoś ważny?
-Pewnie tak, -odwróciła się do mnie twarzą-na początku przesłuchamy Strace a potem razem z sierżantem Terrym przekonamy Cię, że warto nam zaufać i mówić prawdę-dodała z uśmiechem i odwróciła się do kierunku jazdy.
----------------------------------------------------------------------------------
Tak kończy się rozdział XII. Dzięki za przeczytanie rozdziału, zapraszam do podzielenia się waszymi wrażeniami w komentarzach i dołączenia do "czytelnika bloga".