Rozdział VII
Było zimno, z daleka dało się słyszeć spadające krople deszczu. Leżałam na brzuchu.
Jęknęłam i otworzyłam powoli, oczy, jedynym źródłem światła była żarówka zwisająca pod sufitem.
Rozejrzałam się po ciasnym pomieszczeniu. Po mojej lewej siedziało lustrzane odbicie oparte o ścianę z rozciętą wargą.
Spróbowałam przewrócić się na plecy, ale coś mnie blokowało i uniemożliwiało mi jaki kol wiek ruch rękami, Zaczęłam szarpać o niewidzialną przeszkodę.
-Dlaczego on nas tu trzyma? -zapytała Mickie. Udało mi się tylko siąść i wyprostować nogi.
-Zabije nas wszystkich, prawda?- dodała. Odwróciłam się w stronę głosu.
Mickie, z zadartą głową wpatrywała się w sufit.
-Nie Micki nie zabije już więcej nikogo-odezwałam się.
-Kim on jest?- zapytałam, odzywając się po raz pierwszy. Nie usłyszała mnie
Gdzieś dało się słyszeć kroki.
-Jasna cholera-mruknęłam do siebie.
Zaczęłam się rozglądać. Kroki coraz bardziej się przybliżały.
-To nic nie da-odpowiedziała Mickie.
-Masz inny pomysł? -zapytałam rozglądając się na boki.
Drzwi szczęknęły i światło oślepiło naszą trójkę. W drzwiach stała zamaskowana postać.
-Czas na Ciebie, złotko-rzucił do mojego odbicia. Mickie jęknęła i zaniosła się płaczem.
Sięgnęłam nogą do mordercy i doznałam szokującego odkrycia moja noga przeszła przez postać. W tym czasie moje drugie ja szarpało się z nim.
-Lucy na podłodze leży łom! -zwróciłam się do siebie wskazując na przedmiot.
-Pobawimy się za drzwiami-oznajmił, zimnym głosem, wyrzucając swoją ofiarę poza pomieszczenie.
-Uciekaj Lucy! -wrzasnęła Mickie.
-Coś ty powiedziała? -zapytał morderca wracając do pomieszczenia.
Dojrzałam, na ziemi łom i złapałam za przedmiot. Wzięłam zamach i rąbnęłam o głowę napastnika, który osunął się na ziemię, uwolniłam Mickie i wybiegłyśmy z pomieszczenia. Wpatrywałam się w zamaskowaną twarz mordercy.
-Kim ty jesteś do cholery! -krzyknęłam.
Ten podniósł się i wybiegł jak gdyby nigdy nic z pomieszczenia.
Zaczęłam szarpać się bezskutecznie z kajdankami-kim jesteś?!
Obudziłam się w szpitalnym łóżku. Światło słoneczne z okna oślepiało mnie w oczy. Dopiero po chwili przypomniały mi się ostatnie zdarzenie. Odrzuciłam kołdrę i obejrzałam nogę. Była obandażowana.
-Widzę, że ktoś tu się obudził-powiedziała pielęgniarka wchodząc do pustej salki.
-Jak długo spałam.?
-Wczoraj wyjęto Ci narzędzie z nogi.
-Jak długo tu zostanę.?
-Doktor, przyjdzie za 5 minut-odpowiedziała. Miałam wiele pytań do zadania
-Chwilę!- chciałam ją zatrzymać bo ta szykowała się do wyjścia.
-Doktor, wszystko wyjaśni.
Spojrzałam przez okno.
-Może pani chociaż zasłonić okno? Słońce strasznie razi.
Po półgodziny dowiedziałam się, że Policja zdążyła zatrzymać ankieterkę wraz z jej córką, szpital mogłam opuścić już nawet dzisiaj, na mojej nodze nałożone zostały szwy, które zdjęte zostaną po 2 tygodniach. Przez miesiąc nie mogłam zbytnio obciążać nogi. Kiedy wstałam z łóżka, lekko kuśtykałam. Wszystko to było niczym w porównaniu do tego co mnie czekało musiałam złożyć zeznania funkcjonariuszom.
Rodzice przyszli do mnie po wizycie doktora. Po kilku minutowym zapewnieniu, że nic mi nie jest, w końcu ulegli.
-Kaitleen strasznie to przeżyła, Alex, Matt i Alice zajmują się nią-powiedziała mama
Mimo tego, że było mi szkoda dziewczyny uśmiechnęłam sie widząc zapał przyjaciół do jej pomocy. Wyszłam ze szpitala, nie chciałam odwlekać złożenia zeznać ale byłam zbyt zmęczona.
Dojechałam do domu w pół godziny. Pod moim domem stał radiowóz z których wysiadło dwóch umundurowanych.
-Sierżant Riggs i Terry-przedstawił się ten starszy-wiemy, że ostatnie zdarzenie silnie tobą wstrząsnęło, ale czy moglibyśmy zadać Ci kilka pytań?
//A mam inne wyjście?
-Możemy, zostawić naszą rozmowę na później ze względu na twój stan zdrowia-zaproponował młodszy.
-Wolę przeprowadzić ją teraz-szczerze odparłam i zaprosiłam sierżantów do środka.
Nie chciałam żeby ktoś litował się nade mną ze względu na jak to określił sierżant Riggs "wstrząsające" przeżycie.
Nie robiłam z siebie zaszokowanej ofiary, której oprawczyni wbiła nóż w nogę. Nie czułam się jak ktoś pokrzywdzony.
-Więc, Lucy jak to się zaczęło-zaczął Terry zasiadając w fotelu.
-Czy, ona przyznała się już do winy? -odpowiedziałam pytaniem. Wymienili ze sobą spojrzenia.
-To my tu zadajemy pytania-dał mi jasno do zrozumienia Riggs. W ogóle sprawiał wrażenie niecierpliwego.
-Wczoraj pod wieczór do drzwi zapukała kobieta.
-Czy powiadomiliście o tym policję.?-zapytał Riggs chociaż doskonale znał odpowiedz.
-Nie, początkowo nie chcieliśmy jej wpuścić.
Przystanęłam w opowiadaniu i podeszłam do okna.
-Proszę, mów dalej-odparł Terry.
Nie patrząc na nich tylko na ogród za oknem kontynuowałam.
-Wpuściliśmy ją, zapewniła, że nie grozi nam niebezpieczeństwo z jej strony.
-Czy jak kol wiek odniosła się do pożaru? -padło kolejne pytanie od Terri’ego.
-Mówiła, że to nie ona- Odpowiedziałam, odwróciłam się i oparłam o parapet.
-Czy jej córka zachowywała sie jakoś dziwnie?
Chwilę się zastanowiłam.
-była nastawiona do nas negatywnie -Riggs zaczął notować do dziennika-ale to normalne-dodałam niezbyt szybko. Spojrzał na mnie ze zgrozą i wyrwał kartkę.
-Co działo się dalej-Terry nalegał na dalsze ciąg,
-Kaitleen rzuciła sie na mnie z pięściami, później rzuciłam się na ratunek koleżance.
-Tak dalszy ciąg znamy-mruknął Riggs.
-Czy mogłabym zapytać o coś?
-Oczywiście-odparł Terry
-Co było w samochodzie?
Chwila krótkiego milczenia
-To wszystko, jak na ten czas-oznajmił starszy i skierował się do wyjścia.
Spojrzałam się tępo w okno. Terry podszedł szybko i wyjął coś z kieszeni.
-Zadzwoń-rzucił tylko kładąc na parapecie wizytówkę i szybko opuszając salon. Przerzuciłam wzrok na numer telefonu.
//”Luke Terry” tak nazywała się kolejna osoba która nie wiedziała co do końca tu się dzieje.
-----------------------------------------------------------------------------------
Tak kończy się rozdział VII. Dzięki za przeczytanie rozdziału, zapraszam do podzielenia się waszymi wrażeniami w komentarzach i dołączenia do "czytelnika bloga".
Na początku nie wiedziałam o co chodzi, ale później skapnęłam się, że to był sen.
OdpowiedzUsuńSkoro już mówię o snach, są coraz ciekawsze. ;D
Hmm. Ciekawe, co było jeszcze w tym samochodzie. I czy Terry zamierza powiedzieć to Lucy?
Takie tam pytania, już czekam na następny rozdział z zapartym tchem. :D
Pozdrawiam, i życzę Szczęśliwego Nowego, Reia. ;)
http://anioly-nie-gryza.blogspot.co.uk/
Nominuję Cię za Twoją pracę nad blogiem do Liebster Blog Award. szczegóły u mnie: http://photo-vide.blogspot.com/2012/12/liebster-blog-award.html#more
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Aldona :)
Łał! Świetnie piszesz i pewnie każdy ci to mówi! Szczególnie początek mi zaimponował, mam nadzieję, że będziesz się dalej rozwijać w tym kierunku!
OdpowiedzUsuńZapraszam: http://mojapasja-pisanie.blogspot.com/
Fajnie piszesz:D Ciekawy rozdział, zwłaszcza ten początek, ten cały sen i w ogóle:) Pisz szybko następny! Informuj mnie o nowościach u Ciebie i zapraszam również do mnie: pod-skrzydlem.blogspot.com
OdpowiedzUsuńTe sny są świetnym pomysłem ;p Każdy jest częścią historii, wspólnie tworzą całość. Bardzo wciągające ;p Zapraszam do sb: http://misterio-de-la-vida.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń