Rozdział V
Wróciliśmy do domu Alex’a, kompletnie ze sobą nie rozmawiając. On poszedł
od razu na górę nie mówiąc po co.-Pójdę zrobić coś ciepłego do picia-zaproponowała Alice
-Pomogę Ci-Matt podążył za Alice do kuchni.
Zostałam sama, w holu nie wiedząc do końca, co mam ze sobą zrobić siadłam na schodach prowadzących na piętro, skrywając twarz w dłoniach. Dopadło mnie zmęczenie, "tylko na chwilę zamknę oczy"- pomyślałam
-Lucy!- wrzasnął z góry Alex.
Oparłam się głową o barierkę schodów i odwróciłam się patrząc niewyraźnie na przyjaciela.
-Oby to było coś ważnego Alex, bo jeśli nie…
-Musisz na to spojrzeć- stanowczo oznajmił.
Zwlekłam się, więc ze schodów i weszłam na górę.
-Sprawdziłem, nazwę tego leku-tłumaczył siadając przy komputerze i otwierając przede mną odnalezioną stronę.
-Alex, półgodziny temu nawrzeszczałeś na mnie, aby zapomniała o tym wszystkim.
-Wiem, ale musisz na to spojrzeć.
Oparłam się, więc o biurko i niechętnie nachyliłam nad ekranem.
„Lek stosowany dla osób o silnych załamaniach na podłożu psychicznym”
-No i co z tego.? Jest stary-odeszłam od biurka i położyłam się na sofie stojącej równolegle do komputera.
-Myślę, że July nie istnieje-odwrócił się w moją stronę na krześle obrotowym. Zakryłam rękami oczy.
-Istnieje, czy też nie, skończmy w końcu o tym mówić.
Kiedy otworzyłam oczy poraziło mnie światło. Chciałam zakryć oczy ręką, ale ta ani drgnęła, spojrzałam w jej stronę, była do czegoś przywiązana, spojrzałam na drugą z rąk, ale ta również nie była skłonna, do jakich kol wiek manewrów. Moje nogi w ten sam sposób były unieruchomione. Zaczęłam się wić, chociaż i tak nie dawało to niczego poza bolesnym wciskaniem się lin w ciało.
Drzwi z lewej strony trzasnęły mocno tak, że uderzyły o ścianę
-Ri…Richard.?-zapytałam nie dowierzając co widzę przed moimi oczami.
-Jak się czujesz Lu.?-spytał, siadając na pozostawionym miejscu na łóżku
-Jak, mam się czuć?!rozwiąż mnie z tych węzłów!
-Obawiam się, że to niemożliwe zbliżył się, zbyt blisko jak dla mnie.
-Jasne, że możliwe. Sięgnij do tych cholernych supłów i po prostu je odwiąż.
Nachylił się nade mną i położył głowę na moim sercu. Próbowałam go zrzucić, ale to tylko zdołało sprawić mi ból w nadgarstkach.
-Twoje serce, bije zbyt szybko-stwierdził sięgając w miejsce pulsu. Zdecydowanie zbyt mocno przyłożył palce do mojej skroni. Skrzywiłam się z bólu.
-Twoje tętno też jest podwyższone
Walnęłam głową, z bezradności w poduszki.
Richard spojrzał na zegar stojący na nocnej Szafce. -Czas abym Cię nakarmił.-Podniósł się z łóżka.-Nie ruszaj się, zaraz wracam-rzucił sarkastycznie z obrzydliwym uśmiechem, trzaskając za sobą drzwiami.
-Cholera jasna-mruknęłam szarpiąc się.
Rozejrzałam się nad czymś ostrym w zasięgu mnie. Z ramy łóżka dostrzegłam wystający gwóźdź, przez chwilę spróbowałam się rozluźnić i ze ściśniętymi zębami, wyprężona zaczęłam pocierać sznur. Usłyszałam dźwięk kroków za drzwiami
-Szybciej, szybciej-ponaglałam siebie, coraz mocniej pocierając o gwóźdź.
Drzwi zaskrzypiały i staruszek wszedł z ogromną tacą w rękach.
-Co dobrego przygotowałeś.?-musiałam zacząć odgrywać rolę jeśli chciałam się z stąd wydostać.
Siadł na poprzednim miejscu i złapał za nóż, z tacy.
Odkroił kawałek mięsa i widelcem skierował go do mnie. Odciągnęłam jak najdalej głowę oczekując aż dojdzie do odpowiedniego momentu.
-Nie możesz głodować z mojej winy-odłożył tacę na podłogę i nachylił się nade mną
-Dlaczego tu jestem.?
-Zadajesz zbyt dużo pytań-stwierdził przychylając swoją paskudną gębę do mojej. Idealnie wychwyciłam odpowiedni moment i zamachnęłam się lewą uwolnioną dłonią.
Element zaskoczenia pomógł mi zwalić go na podłogę, zwinnie odblokowałam drugą rękę.
-Odpowiadasz na zbyt małą ilość pytań-odpowiedziałam zabierając się do odwiązania nóg.
-Nie powinnaś tego robić-wrzasnął zwlekając się z podłogi i rzucając na mnie. Szamotałam się z nim aż do momentu gdy zaczął mnie dusić rękami. Sięgnęłam po budzik i walnęłam nim w jego głowę. Sprawnie odwinęłam węzły z nóg, zeskoczyłam z łóżka. Dobyłam noża z tacy tracąc niespełna na to pół minuty którą wykorzystał Richard.
-Nie wiedziałem, Lucy że jesteś taka niegrzeczna-rzucił aksamitnym głosem łapiąc mnie za ramiona i przewalając przy tym na łóżko.
-Puszczaj mnie ty świrze! -wrzasnęłam biorąc zamach i wbijając nóż w jego lewe ramie. Jęknął z bólu. Wypadłam z pokoju i trafiłam do salonu mieszkania. W niczym nie przypominał on tego którego widziałam u Richarda w domu.
-Lucy!- krzyknął za mną staruszek. Przeskoczyłam przez kanapę, unikając przy tym złapania i miałam zamiar wpaść do pierwszego wolnego pomieszczenia
ale Richard był szybszy dopadł mnie i walnął mną o ścianę. Szamotanina doszła do szklanego stołu. Wiedziałam, że nie miałabym żadnych szans na przewalenie go na niego.
-Okej, okej poddaję się –przestałam się szarpać.
Uśmiech przybył na jego parszywej gębie.
-Nie musieliśmy przez to przechodzić-wskazał na dalej tkwiący nóż w jego zakrwawionym ramieniu.
Dałam się dotknąć po włosach.
-Takiego rodzaju konflikty sprawiają nam tylko ból.
Przybliżał się do mnie gotowy do uścisku.
Doczekałam odpowiedniej chwili i z całej siły przyłożyłam mu w krocze. Upadł jęcząc.
-Takiego rodzaju konflikty sprawiają nam również dużo rozrywki.-dopowiedziałam przebiegając koło niego i wpadając do sąsiedniego pomieszczenia trzaskając drzwiami. Była to łazienka, dobyłam małego noża leżącego na pralce.
-Lucy wiem, że znajdujesz się w łazience dam Ci szansę abyś wyszła z niej sama-jego głos był niski. Przyległam do ściany, obracając w ręku rączkę noża. Plan był prosty pojawi się, biorę zamach.
-Lucy! -Alex szarpał się ze mną w łazience, nóż głucho spadł na podłogę. Wpatrywałam się w niego zdezorientowana.
-Nic się nie stało-Alice powoli podchodziła do mnie trzymając uspokajająca swoje dłonie.
Wyszłam z łazienki, omijając wpatrujących się we mnie przyjaciół.
-Możemy wiedzieć gdzie ty się wybierasz.?-zapytał Alex widząc, jak narzucam kurtkę i zapinam ją drżącymi dłońmi.
-Zobaczymy się jutro-rzuciłam tylko im na pożegnanie i wyszłam na ulewę.
-Co.?!Lucy! Wracaj! -dało się słyszeć z domu głosy Matt’a ale ja nie miałam najmniejszego zamiaru wracać, musiałam uzyskać od Richarda odpowiedzi na moje pytanie nawet kosztem ryzykowania niebezpieczeństwem z jego strony. Naciągnęłam kaptur na i tak już mokrą głowę, moje ciało drżało, ale nie zwracałam na to uwagi.
Doszłam w niecałe pół godziny do domu Richarda, walnęłam mocno w wejściowe drzwi aż do momentu aż się nie otworzą.
-Lucy wiedziałem...-zaczął z pogodną twarzą.
-Daruj sobie- wepchnęłam się do środka bez zaproszenia.
-Czy coś się stało.?-zapytał spokojnie wchodząc za mną do salonu.
-Tak stało się-zaczął mnie irytować-odpowiedz mi na pytanie: Czy dzisiaj opuszczałeś dom.?
-Lucy, usiądź wydajesz się zdenerwowana-zaproponował wskazując na fotel.
-Odpowiedz mi na to pytanie-oznajmiłam stanowczo.
-Tak wychodziłem na taras-wskazał za siebie.
Prychnęłam z pogardą, było widać że kłamie.
-Jesteś pewien że tylko tam.? - zapytałam ironicznie.
-Lu, do czego dążysz?- spytał podchodząc bliżej.
Spojrzałam z pogardą w bok, zostawiłam powrót do tego pytania później.
- Pokaż mi swoje lewe ramie-poprosiłam z przymusową uprzejmością. Wiedziałam że nic na nim nie będzie, sen nie był realistyczny, ale chciałam się upewnić.
Bez żadnych pytań zdjął sweter i koszulę. Jak na dziadka po 50 miał niezłą sylwetkę. Odwrócił się do mnie plecami podeszłam do niego i spojrzałam na czyste bez jakich kol wiek blizn ciało.
Potarłam lekko swoją rękę i odsunęłam się od niego.
-Możesz się już ubrać -powiedziałam siadając w fotelu i zakrywając twarz w dłonie.
-Dam Ci szklankę wody-powiedział kładąc lekko przez chwilę swoją dłoń na moim ramieniu.
Wrócił po minucie stawiając na szklanym stole szklankę z wodą.
-Dzięki-wymamrotałam, ale nie sięgnęłam po nią. Dalej miałam zasłonięte oczy.
-Co się dzieje Lucy.?-spytał siadając koło mnie na poręczy fotela.
Nie miałam ochoty na zwierzenia, na pewno nie z nim.
-Posłuchaj, wiem że wygląda to dość dziwnie i że chciałbyś wiedzieć co się dzieje, ale odpowiedz szczerze: Czy wychodziłeś dzisiaj gdzieś jeszcze.?- zapytałam wracając do głównego pytania .
-Nie Lucy nie wychodziłem.
-Twoje buty były mokre gdy wcześniej wychodziliśmy-rzuciłam znudzonym głosem-
-Tak, to prawda były mokre, ponieważ byłem w sklepie - odpowiedział.
Znów parsknęłam tym razem śmiechem.
-Niezła pogoda za zakupy.-zerwałam się z siedzenia mało co nie wywracając Richarda-a ja mam inną teorię: nie wiem jak ale odnalazłeś dom Alex’a i zacząłeś do niego pukać, ilekroć ktoś otworzył drzwi ukrywałeś się. Później przybiegłeś tu i teraz wciskasz mi kit o zakupach.
Wyszłam nie zważając na prośby z jego strony. Stanęłam na środku podwórka i odwróciłam się do staruszka który ciągle nawoływał mnie.
-July istniała? Czy też kłamałeś.?!-przekrzyczałam spadające krople deszczu.
Zamarł stojąc na tarasie.
Bez słowa odwróciłam się i ruszyłam do domu. W połowie drogi mijając dom Alex’a. Trafiłam na przyjaciół.
-Pogadamy.?-spytała Alice gdy ich wyminęłam.
Stanęłam i popatrzyłam na niebo.
Odwróciłam się do nich wolno.
-Chyba należą wam się jakieś wyjaśnienia -rzuciłam i pchnęłam furtkę od domu przyjaciela.
-----------------------------------------------------------------------------------
Tak kończy się rozdział V. Dzięki za przeczytanie rozdziału, zapraszam do podzielenia się waszymi wrażeniami w komentarzach i dołączenia do "czytelnika bloga". Z związku z nadchodzącymi świętami życzę wam wszystkiego najlepszego :)
Fajnie i ciekawi piszesz:D pozdrawiam i zapraszam do mnie:
OdpowiedzUsuńmadziaiolga.bloog.pl
Za zwyczaj nie czytam takich opowiadań do końca, ale to mi się bardzo spodobało. Naprawdę dobrze i ciekawie piszesz. Wesołych Świąt
OdpowiedzUsuńDzieje się dzieje ;d Będę tu często zaglądać ;d Jestem ciekawa o co chodzi z Richardem ;d
OdpowiedzUsuńKolejny który bardzo mi się podoba, ale mam kilka uwag:
OdpowiedzUsuń- Jakichkolwiek piszemy razem :D
- "[...]poza bolesnym wciskaniem się lin w ciało." może zamiast słowa wciskaniem, dać wrzynaniem? :D