Rozdział XIII
Nie nastawiałam się na to, że wpuszczą mnie na widzenie z Strace. Zdziwiło mnie więc gdy strażnik nie spojrzał nawet na mnie, przepuszczając mnie bez problemów.
//Z pewnością albo Luck albo Madison maczali w tym palce. Weszliśmy do dużego jasnego, pomieszczenia zawierającego jeden mały stół. przy którym siedziała Emilie Strace. Było widać że więzienne życie nie przypdało jej do gustu.
-Wita Pani Strace- przywitał ją Luck, jak się pani miewa? Emeli zerwała się z miejsca i chciała podbiec do mnie Strażnik i policjant zdążyli ją w porę złapać i odciągnąć.
-Lucy...Lucy ja przepraszam... ja nie chciałam nikogo skrzywdzić...ja...-jąkała się szarpała
-Uspokój się Strace-ostro oznajmił strażnik- bo kolejną noc spędzisz w tej ciemnej klitce co ostatnio.
Usiadła posłusznie na krześle i powtarzała to samo.
-Jak Pani widzi jeszcze żyję-wskazałam po sobie opierając się o ścianę.
-Zacznijmy może rozmowę-zaproponowała Madison, kładąc na stole magnetofon.
-Czy ta brożka należy do pani?-zapytał Luck eyjmując z kieszeni brożke znalezioną przy aucie. Kobieta zmardzczyła brwi.
-Tak, należy do mnie-oznajmiła przełykając ślinę-zgubiła ja kilka dni temu. Chciała jej dotknąć ale Terry zabrał ją ze stołu.
-Czy zna Pani Richarda Owensa?-zadała kolejne pytanie adison.
Kącik ust jej zadrżał.
-Nie, pierwszy raz słyszę o nim.
-Gdzie schowała Pani List z Pogruszkami?-zapytałam tym razem ja.
Chciała wstać, ale strażnik usadził ją łapiąc za ramię.
-Skąd, o tym wiesz?
-To my tuzadajemy pytania- objaśnił Luck
Pani, a tylko na nie oodpowiadać.
-Nie wiem - odpowiedziała zwyczajnie.
-Nie wie pani gdzie schowała list?-dopytała potchytliwie Madison.
Błagalnie na nią spojrzała.
-Nie, nie mam pojęcia, nie wiem nawet dlaczego tu jestem.
-Jest tu pani z powodu podpalenia samochodu z ciałem-wyjaśnił policjant.
-I napadu z nożem-dodała Madiosn.
-W... samochodzie... bło Ciało?-zapytała z nie dowierzeniem.
-Pani Strace, czy podpaliła Pani samochód?-zapytałam
Przez chwilę wpatrywała się w blat przybitym spojrzeniem
-Tak, przyznaję się do podpalenia-powiedziała cicho
//A jednak miałam rację
-Czy zna Pani Richarda Owensa?-powtórzyła swoje pytanie
-Tak, znam go -powiedziała łamiącym się głosem.
Wqyznanie nie zrobiło na nas największego wrażenia.
-Więc razem z Owensem skatowaliście a potem zamordowaliście dzieciaka-stwierdziła Madison
-Nie ja...
-Do tego potem podpaliliście wóz z ciałem chłopaka myśląc że nikt nie dojdzie po kawałkach ciała do prawdy-kontynuowała nie dając jej dojść do słowa-nie udawaj.
Strace wiesz dobrze, że tam było ciało.
-Madison...-zaczął spokojnie Luck.
Uciszyła go gestem.
-Potem wsadziłaś kit własnemu dziecku, że jesteś zastraszana i zatakowałaś nożem dziewczynę która nic Ci nie zrobiła, dalej chcesz wiedzieć dlaczego tu siedzisz?!
-Carter!-krzyknął w końcu Terry gdy wymawiał coraz częściej jej imię.
Spojrzała na niego oskarżycielskim wzrokiem.
-Co?! mamy wynowajczynię-dodała wymachując rękami do niego.
-Uspokój się, bo inaczej to skończymy.
-Odbiło Ci?! Mamy sprawczynię!
Podszedł i chwycił za ramię.
-pogadajmy na zewnątrz-oznajmił z lekkim szarpnięciem wyprowadzając dziennikarkę z a drzwi. Zostałam tylko z Strace i strażnikiem
-Musisz mi uwierzyć Lucy, nie wiedziałam, że tam było ciało.-błagam mnie.
-Gdzie ich przetrzymujesz-zapytałam z odrazą do niej
-Kogo?-zapytała łamiącym się głosem.
-Te wszystkie dzieci, które porwałaś-objaśniłam z e spokojem-gdzie oni wszyscy są?
Zmarszczyła brwi.
-Lucy, o czym ty mówisz?
Z zniecierpliwieniem spojrzałam w sufit
-Skoro to ty i Richard, to po co Ci prywatny detektyw?
-Nie wynajmowałam rzadnego...
-Dobra skoro nie chcesz mówić, nie mów będziesz poprostu miała kolejne dziecko na sumieniu!-oznajmiłam wysokim tonem i zmierzałam ku wyjściu.
-Czekaj, Lucy nie mam z tym nic wspólnego!-zerwała się, przykładając przy tym strażnikowi w twarz. Nie wytrzymałałam i ze złości rzuciłam się na Strace. Zadrapałam jej jedynie policzek i podbiłabym jej oko gdby nie rozdzielił mnie od niej strażnik i Luck.
-Okej, Lucy ogarnij się-poprosił policjant gdy byliśmy na korytarzu, gdzie dało się słyszeć odgłosy krzyków "nie zabiłam go"
Dopiero w samochodzie doszłam do siebie.
-więc skoro to zrobiła, to po co jej Mason?-zaczęłam pierwsza pytać
-Nie jesteśmy pewni...-zaczął Luck skupiony na jeździe.
-Oj daj spokój z tym ciągłym "nie jesteśmy pewni" zrobiła to - przerwała mu dalej podenerwowana wcześniejszą kłótnią Madison-Ona miała z nim romans.
Zaczęli się kłócić a ja nie przysłuchiwałam się temu, walnęłam bezradnie głową i siedzenie i próbowałam sama posklejać fakty w całość.
Nie jechaliśmy nawet 10 minut a samochód zatrzymał się pod dość dużą posiadłością
-Gdzie jesteśmy?-zapytałam wychylając się ponad przednie siedzenie i rozglądając dookoła.
-Dom Pomocy społecznej dla chorych psychicznie-oznajmił uprzejmie Luck-jeśli nie chcesz tam iść odwieziemy Cię do domu- zaproponował odrazu po tym. Chociaż włosy jeżyły mi się na karku.
Wyszłam jako pierwsza z samochodu. Znów okropnie padało.
-Richardzie, ktoś przyszedł Cię odwiedzić-oznajmiła pielęgniarka gdy weszliśmy do środka. Staruszek siedział przy oknie w salonie.
-Lucy, nareszcie-wstał pośpiesznie z krzesła aby się przywitać-przyszliście stąd mnie zabrać tak? Czy coś się stało?-zapytał gdy Luck zastąpił mu drogę.
-Chodź na chwile-poprosiła Madison pociągając mnie lekko za łokieć.
-Słuchaj zapomnieliśmy wspomnieć o tym że ma zaniki pamięci, nie pamiętnego tego co zrobił.
-Szybko mu się przypomni-odparłam i miała już wrócić do niego gdy kobieta zastąpiła mi drogę-wiem że to trudne ale wstrzymaj się na chwilę, chcemy zadać mu kilka pytań.
Niechętnie sie zgodziłam
-Lucy, co się dzieje?-zapytał odrazu Richard.
Spojrzałam na Lucka.
-Mówili mi że jestem tu, bo podobno na Ciebie napadłem-dodadł trochę nerwowo - to prawda?
-Panie Owens, czy zna pan Emilie Strace?-zapytał Luck.
Zadrżał na dzwięk jej imienia.
-Nie, nie znam jej, czy możecie mi powiedzieć czy ja to zrobiłem?
-W swoim czasie dowie sie Pan, czy rozpoznaj ePan tą broszkę-spytała Madison wyciągając z kieszeni przyjaciela przedmiot.
-Skąd ją macie?!-wykrzyknął energicznie wstając.
-Proszę się uspokoić, panie Owens, to zwykła broszka należąca do pani Strace- odparła Carter wsadzając do kieszeni przedmiot-ale nie zna jej Pan prawda?-dodała zakładając ręce. Z nad przeciwka rozległo się wycie.
Spojrzałam się na kobietę która wydwała dzwięki.
-Zabierzcie mnie stąd, proszę-poprosił Richard patrząc błagalnie.
-Czy znasz Scota Masysona-zapytałam
Po tym zerwał się z krzesła które upadło na podłogę.
-Nie, zbliżaj się do niego, słyszysz Lucy?!
Luck złapał go za ramiona.
-Nie podchodzcie do mnie!0krzyknął w kierunku nadchodzącej pielęgniarki z zastrzykiem.
-On jest nie bezpieczny, masie go złapać!-darł się na nas-słyszczysz July?
-Wychodzimy-zakomunikował Luck łapiąc nas obydwie za ramiona.
-To strata czasu-stwierdził zbiegając po schodach- nie mamy czasu an rozmowę z psycholem.
-Luck znajdziemy go- Madison ruszyła za nim.
-Szukamy go już zbyt długo Madison!-wrzasnął nie zatrzymując się-zbyt dużo dzieci nie żyje przez niego!-wsiadł do auta trzaskając przy tym drzwiami.
-Madison?-zapytałam podchodząc do niej-ile nam zostało czasu?
Wpatrując się w krople deszczu oświetlone reflektorem samochodu odpowiedziała-jeden jutrzejszy, on ich zabije jutro.
Wróciliśmy do auta, tam Terry bębnił w kierownice z bezradności
-"1786 odbiór"-dochodziło z radia
-1786 zgłaszam się.
-"mamy wezwanie o kolejne porwanie.
Coś poprzekręcało mi się w żołądku gdy usłyszałam adres domu Alexa.
-Jasna cholera-powiedziałam w drodze-tylko tego brakowąło.
-Nigdy wczesniej nie porywał dwóch osób-zauważył gorączkowo Luck przyśpieszając
-Więc Owen i Strace tego nie zrobili-stwierdziłam ponuro
-Albo mają wspólnika- odpowiedziałą Madison rozglądając się za oknem.
Dojechaliśmy po 5 minutach.
-Lucy, dobrze, że jesteś Alex zabarykadował górze-wyjaśnił jego tata w przedpokoju.
-Jest Matt i Alice?-zapytałam zerkając na schody.
-Nie, wszyscy są u Alice.
Trochę ogarnęło mnie zdziwienie brakiem zainteresowania.
-Podałam Alex'owi środki nasenne-uprzedziła jego mama.
Weszłam na górę pozostawiając rodziców Ala z Madison i policjantami. Pokój przyjaciela był zamknięty na klucz.Ani prośby ani jakiekolwiek nawiązywanie rozmowy nie dawała niczego oprócz tego że tylko ja mówiłam a on milczał.
-Alex-walnęłam z pięści w drzwi-powiedz mi chociaż czy żyjesz do cholery.
Drzwi skrzypnęły a w nich niczego nie można było dostrzec oprócz mroku . Lekko pchnęłam drzwi, wchodząc przy tym do środka. Rolety były zasunięte a światło z przedpokoju oświetlało łóżko na którym siedział załamany Alex. Przymknęłam drzwi i siadłam koło niego.
-Al... tak mi... przykro-powiedziałam kładąc rękę na ramieniu.
Dalej milczał, nie dziwiło mnie to rozejrzalam się po pokoju. Na podłodze leżały strzępki rozbitego wazonu. Wstałam i przy świetle komórki komórki posprzątałam odłamki. Coś ciągle kapało na podłogę. Po wsłuchiwaniu się w dźwięk doszłam do jego źródła.
-Al, skaleczyłeś sie-ogladałam wzrokiem jego ranę, Chciałam ją dotknąć ale, mi na to nie pozwolił. Wzięłam wiec z apteczki w łazience potrzebne rzeczy i po wyjęciu szkła obandażowałam mu dłoń.
-Dobrze, że nie będzie trzeba tego zszywać-mruknęłam do siebie kończąc zwijać bandaż.
-To moja wina-powiedział zabierając dłoń-nawrzeszczałem na niego, gdyby wtedy nie wyszedł...
-Al to nie ma znaczenia- przełam mu- Ted już niedługo wróci do domu, na pewno go znajdą.
-Jeśli coś mu się stanie...
Dałam się przytulić Alex'owi
-Nic mu nie będzie,prześpij się trochę Al-zaproponowałam wstając. Przeniósł się na poduszki. Znów siadłam.
-To wszystko prze zemnie-powtórzył wpatrując się we mnie-prze zemnie ten psychol ma Mickie i Teda
Przyłożyłam dłoń do jego ramienia.
-Tonie twoja winna, nie miałeś na to wpływu.
Spojrzał w sufit.
-Prześpij się-zaproponowałam wstając.
Zdążył jednak złapać mnie za nadgarstek.
-Proszę, nie zostawiaj mnie dzisiaj samego-poprosił. Zrobiło mi się go tak żal, ze mało co nie rozpłakałam się.
-Okej-odpowiedziałam siląc się na swój zwyczajny głos i położyłam się przy nim.
-Jeszcze jedno, zanim zasnę-powiedział senny po długiej ciszy.
Spojrzałam na niego a on na mnie.
Wziął mnie za dłoń. Czekałam aż coś powie ale ten już zasnął. Uśmiechnęłam się do niego i nie zauważalnie zasnęłam.
-Lucy!-wrzasnął Ted gdzieś daleko.
Jęknęłam z nagłego bólu głowy.
Znów nawoływanie mojego imienia, kiedy w końcu otworzyłam oczy znajdowałam się wśród drzew a w głębi nich stał brat Alx'a
-No to zaczynamy-mruknęłam do swojego odbicia i pobiegliśmy w stronę Ted'a.
----------------------------------------------------------------------------------
Tak kończy się rozdział XIII.Dzięki za przeczytanie rozdziału i zapraszam do podzielenia się waszymi wrażeniami w komentarzach oraz dołączenia do "czytelników bloga"
Wow! Wszystko tak sie poplątało! Mmm, ja już chce wiedziec kto porwał Mickie i Teda!
OdpowiedzUsuńŚwietny jest. Trzyma w napięciu i w końcu wszystko zaczyna się wyjaśniać ;)
OdpowiedzUsuń