Rozdział XIV
-Chyba go zgubiliśmy-sapnął Ted opierając się o pień drzewa.
Obejrzałam się za siebie.
-Chyba tak-odsapnęłam.
-Więc, co teraz? -zapytał.
-Mickie jest już na pewno poza lasem-rozglądałam się wokół-musisz uciekać Ted ja zajmę tego psychola.
Ted pisnął i zaczął uciekać przed siebie, obejrzałam się stał tam mężczyzna w płaszczu której twarz była zakryta maską.
Zaczęłam uciekać.
-Możesz mi powiedzieć co ty z nim robisz?!-szepnęła Keitleen ściągając mnie z łóżka.
-Odwalam za Ciebie twoją rolę-szepnęłam z e złością.
-Spałaś z moim chłopakiem! -wrzasnęła mi do ucha.
Alex przerzucił się na drugi bok.
-Lepiej się przymknij- poradziłam-teraz się położysz...
-Nie będziesz mi rozkazywać! -szepnęła łapiąc mnie za bluzę.
-Trzymaj łapy przy sobie -stanowczo odpowiedziałam- zostań z nim i zainteresuj się nim w końcu-rozkazałam.
-A jak nie to co?
Ogarnęła mnie złość.
-Nie wiem, prześpię się z nim jeszcze raz?- wskazałam na Alex’a i pozostawiłam z nim jego zdezorientowaną dziewczynę.
Na dworze było już ciemno, a po dziennikarce i policjancie nie było śladu. Nie żegnając się wyszłam z domu.
Wracając do domu rozmyślałam o śnie.
-Lucy?- zapytał znajomy głos i wtedy poczułam jak ktoś doprowadza mnie do nie przytomności.
Obudziłam się w bardzo jasnym pomieszczeniu. Jęknęłam i rozejrzałam się.
//O tak, zawsze o tym marzyłam.
Byłam przykuta do łóżka.
Usłyszałam kroki za drzwiami.
-To są chyba jakieś-skomentowałam na widok Richarda-Jak uciekłeś z Psychiatryka?
-Jak się czujesz Lu-spytał siadając na pozostawionym miejscu na łóżku.
-Po co to robisz, co? Po co Ci mordowanie tych dzieci? Wypuść ich-rozkazałam
-Obawiam się, że to nie możliwe- zbliżył się zbyt blisko jak dla mnie.
-Jasne-walnęłam z bezradności o poduszki- już to gdzieś słyszałam.
Nachylając się nade mną miałam ochotę plunąć mu w twarz ale odcięłabym w ten sposób drogę ucieczki.
Dałam wiec położyć mu głowę na moim sercu i zbyt mocno przyłożyć palce do skromni.
W końcu wyszedł po upragnioną prze ze mnie tacę. Udało mi się znów przeciąć sznur i odegrać to co ostatnio. Tym razem gdy znalazłam się w salonie nie rozglądałam się po ni tylko od razu wbiegłam do innego pomieszczenia, natrafiłam na kuchnię.
Dobyłam noża ze zmywaka i schowałam go za pas.
-Ej Rich, a może rozwiążemy ten konflikt-zaproponowałam wychodząc z kuchni.
-Widzisz Lucy takiego rodzaju konflikty sprawiają nam tylko ból-odpowiedział pogodnie Richard wychodząc z łazienki. Dałam się pogłaskać po włosach. Podeszliśmy do szklanego stołu.
-Wielce mi Cię szkoda Richad- powiedziałam i wsadziłam mu do drugiego ramienia nóż, dodatkowo przywaliłam mu w krocze. Runął na stół.
-//To da mi chwilę, żeby ich uwolnić i uciec.
-Witam Cię Lucy-usłyszałam za sobą i dostałam w głowę tracąc przytomność.
-Lucy, proszę obudź się-usłyszałam z oddali.
Jęknęłam i otworzyłam oczy.
-Och błagam-jęknęłam gdy zrozumiałam gdzie jestem.
-Lucy-wybełkotała Mickie.
Odwróciłam się głową, bo wiedziałam że do reszty jestem przykuta.
-Tak to ja Mickie, nie bój się, wszystko będzie dobrze, jesteś cała?
-Tak, ale oni wzięli Teda.
Za drzwiami słychać było kroki.
-Dobra Mickie posłuchaj na mój znak uciekasz jak najdalej, ja zajmę się Tedem.
Chciała zaprotestować ale nie zdążyła bo zamaskowana postać weszła do schowka.
-Czas, na zabawę-oznajmił odpinając mi kajdanki.
Mickie jęknęła
-Ucisz się bo zostaniesz przykuta.
Sądzę że będę Ci wystarczać- szybko zapewniłam
Złapał mnie za kark. Syknęłam z bólu ale uśmiechnęłam się do niego.
-Załatwimy to na zewnątrz?
-O tak z całą pewnością-wyrzucił mnie za drzwi- a ty kochanie...
Sięgnęłam w tym czasie po łom leżący w tym samym miejscu co we śnie, i przywaliłam mu w plecy ugiął się i upadł na podłogę.
-Mickie uciekaj
-ale...
-już- wrzasnęłam wyprowadzając ją za drzwi piwnicy zamykając przy tym je na zamek-ja się już nimi zajmę. Wyszliśmy z piwnicy do przedpokoju.
Wyprowadziłam ją przed drzwi wejściowe.
-No już uciekaj-ponaglałam ją, chociaż wiedziałam że wysyłanie jej samej jest nie najlepszym pomysłem.
Wolałam mieć na sumieniu Mickie która szwenda się po lesie niż zabitą przez któregoś z nich. W końcu uległa zeszła po schodach i odbiegła.
//Ostateczny czas aby rozwiązać ten syf
Weszłam do domu i zajrzałam do salonu, szkło rozsypane było wszędzie a po Richardzie nie było śladu.
Z góry usłyszałam krzyk.
Powoli weszłam na górę i kopnęłam pierwsze lekko uchylone drzwi. W pokoju dało się czuć chłód. Ściany obdarte były z tapety. Ted wisiał jak kawał mięsa w rzeźni a Richard coś do niego mówił.
-Ty, cholerny...-rzuciłam się na niego.
Dodatkowy element zaskoczenia pomógł mi w wywróceniu go na podłogę. Ciągłe okładanie pięściami nie dawało zbytnich rezultatów.
Zanim staruszek zdążył wstać, ściągnęłam chłopaka, zaczepionego o hak przez koszulkę.
-Wszystko będzie dobrze Ted.
Chłopak lekko otworzył oczy.
-To nie było zbyt rozsądne-skomentował Richard.
-Lepsze było jego wieszanie-obwiesiłam sobie rękę Teda na moja szyję.
Ktoś wszedł na górę.
-Czas się, stąd wynosić-zakomunikował jego wspólnik.
-Dobrze , weź chłopaka-poprosił go staruszek- ja wezmę Lucy.
-Trzymajcie swoje łapy przy sobie-burknęłam, gdy zaczęli podchodzić.
-Więc go prowadź- zaproponował
Bez słowa prowadziłam Teda w stronę schodów.
-Jeden, jedyny błąd-zagroziła zamaskowana postać- a wsadzę Ci kulkę w łeb-zamachał mi pistoletem-Jasne?
-Jasne-mruknęłam.
Zeszliśmy na zewnątrz
-Co z Mickie? -szepnął.
-Uciekła ,ty też musisz-posadziłam go na ziemi
-Po co ten cyrk z maską? -zapytałam głośniej -i tak już wiadomo, kim jesteś
-Powiedziałeś jej?!-wrzasnął na Richarda.
-Na mój znak, uciekaj- szepnęłam i podeszłam bliżej
-Nie, domyśliłam się z czasem- odpowiedziałam.
-No więc, Richardzie nie jesteś mi już do niczego potrzebny-stwierdził wyjmując broń i celując ją w wspólnika.
-Co?...nie proszę nie... czekaj
Strzał w serce, zakończył jego błagania.
-Ted, teraz, uciekaj-zakomunikowałam pierwsza, otrząsając się po szoku.
-Ty wredna-rzucił się na mnie. Szarpaliśmy się przez dłuższą chwilę aż udało mi się przywalić mu w krocze.
Po tym nie zastanawiając się zaczęłam uciekać.
Sądząc, po kilkunastu minutach że już go zgubiłam zatrzymałam się na złapanie oddechu.
Nie było warto uciekać-powiedział i znów przyłożył mi w głowę.
-Lucy!- wrzasnął Ted z oddali.
-No tak- mruknęłam-mogłam to przewidzieć. Wstałam i pobiegłam za nim
-Chyba go zgubiliśmy-powiedział rozglądając się za siebie.
-Nie-złapałam oddech jest tuż za nami.
-skąd wiesz, może...
-Nie ma czasu, posłuchaj spróbuj znaleźć Mickie a potem wyjdźcie z lasu, okej?
krzyknął w odpowiedzi i uciekał przed siebie.
//No tak
Rzuciłam się z pędem w bok i zaczęłam biec.
Stanęłam dopiero gdy nie miałam już tchu.
Zaczął padać deszcz.
W kroplach deszczu dosłyszałam dziewczęcy krzyk.
Pobiegłam w stronę jego źródła i wyleciałam na polane
Tam w strugach dostrzegłam Micki i postać przykładającą jej do gardła nóż.
-Puść ją-stanęłam blisko nich.
-A w zamian za puszczenie jej wolno, ty zostaniesz?
-Tak, zostanę-odpowiedziałam od razu.
Dotrzymał obietnicy.
Mickie podbiegła i przytuliła się do mnie
-Znajdź Teda i stąd wyjdźcie, wszystko będzie dobrze-szepnęłam i odsunęłam ją ode mnie.
-Siadaj-rozkazał wskazując na trawę wyciągniętym pistoletem
-A teraz zanim Cię zabiję dowiesz się prawdy-powiedział, ściągając maskę i rzucając ją na bok
--------------------------------------------------------------------------------------------
Tak kończy się Rozdział XIV. Dzięki za przeczytanie rozdziału i zapraszam do podzielenia się waszymi wrażeniami w komentarzach oraz dołączenie do "czytelników bloga"
o wow ;d jestem pod wrażeniem. akcja dzieje się trochę za szybko, ale i tak jest super ;p jestem strasznie ciekawa kto to ;d
OdpowiedzUsuń